Dlaczego nie lubię być trenerem…

czyli obrazkowa opowieść o relacji z grupą.

Ostrzeżenie na opakowaniu

Zbieram się do tego tekstu z duszą na ramieniu. Ponieważ nie będzie do tego wpisu notki bibliograficznej. Ponieważ będzie napisany całkowicie subiektywnie. Wprost z mojej głowy, a raczej wprost z moich, poddanych refleksji, doświadczeń. Oczywiście, jak możecie się już domyślać, ufam temu źródłu (mojej głowie) znacznie mniej niż, dajmy na to, opublikowanej sto lat temu książce Johna Deweya o edukacji. Dodanie tego akapitu, daje mi jednak nieco więcej śmiałości na całą resztę wpisu. Spróbujmy pożyć chwilę beztrosko, bez notki bibliograficznej! 🙂

Ale tylko chwilę, bez przesady! Notka jest tylko na urlopie, ma się dobrze, pozdrawia z wakacyjnej pocztówki i niedługo wraca! (przyp. autora)

Historia pewnej superwizji

Cała historia ma swój początek w pewnym wczesnowiosennym dniu, kiedy znajoma trenerka poprosiła mnie o superwizję jej warsztatów. Były to dość specjalistyczne zajęcia dydaktyczne na temat metody, której sam nigdy nie stosowałem. Nie mogłem zatem na pewno sprawdzać jakości merytorycznej szkolenia, ale też nie to było najważniejsze dla owej trenerki (można by dodać: uff, na szczęście!). Kiedy zapytałem ją, co właściwie chciałaby poddać obserwacji? Jaki element warsztatu trenerskiego, mam mieć na oku? Usłyszałem, że chodzi o sprawdzenie źródeł różnych zakłóceń w pracy szkoleniowej. Dlaczego czasem doświadcza ona oporu w grupie? Czy może robi coś takiego, co taki opór prowokuje? A może zachodzą procesy w samej grupie warsztatowej, które ciężko jej samej dostrzec, kiedy jest zaangażowana w prowadzenie zajęć? To jest ten kierunek obserwacji, o jaki mnie prosi. Aha. 

Pomyślałem wtedy o słowach, jakie usłyszałem w szkole trenerskiej lata wcześniej: że możemy śmiało założyć, że przynajmniej połowa zakłóceń w grupie pochodzi o samego trenera. Może nawet ten procent był większy? W każdym razie, wniosek był taki, że dużo. Trener ma przemożny wpływ na grupę, choćby przez to, że:

Zaniepokoiłem się. Co jeśli będę musiał powiedzieć jedną z powyższych rzeczy owej trenerce po superwizji? Co jeśli zaobserwuję przesadną kontrolę, atmosferę lęku, stachanowski rytm pracy albo nadmierne eksponowanie siebie? A co jeśli, patrząc na nią, uświadomię sobie, jak bardzo ja wpadam w jedną z tych gorzkich kolein, które sprawiają, że ludzie po szkoleniu chodzą, jak struci? Superwizja tych obszarów może się okazać ponurą pracą, schodzeniem z miotełką do ciemnej piwnicy. 

Co się dzieje w sercu trenera?

Kiedy nadszedł dzień superwizji, myślałem o kilku rzeczach. Oczywiście, jak zwykle rano o kawie – wyćwiczyłem swój umysł w wierze, że bez niej, rozpoczęcie pracy jest równie niemożliwe, jak bez głowy. Ale też o tym, jak zrzucić z siebie uczucie presji, że muszę zaobserwować dziś coś ważnego i że muszę napisać cokolwiek odkrywczego w przygotowanym już do tego notesiku. Jak również myślałem o tym, co owa trenerka wspomniała mi wcześniej o swoim poczuciu znużenia tym zawodem. To ostatnie było zastanawiające, była świetną profesjonalistką i w sumie jej przygoda ze szkoleniami dopiero nabierała rozpędu. Dlaczego zatem tyle wątpliwości, co do tej ścieżki kariery, a nawet fale uczuć sugerujących, że może po prostu się tego nie lubi? Że wydaje się to takie ciężkie? Chciałem podczas superwizji poszukać wskazówki, skąd to się w niej bierze?

Niestety, prowadziło to również do autorefleksji: A co z Tobą Wojtek? Czy Ty lubisz być trenerem? Pociągnąłem mocniejszy łyk kawy z papierowego kubka znanej marki zielonych sklepików. Przyszło mi do głowy kilka przyczyn, dla których zastąpiłbym pracę trenera prowadzeniem agroturystki na Suwalszczyźnie lub obsługiwaniem baru śniadaniowego: 

Ostatni punkcik zainteresował mnie szczególnie. No tak, trener (ale też nauczycielka czy wykładowca akademicki) jest samotny w swojej roli. Odpowiedzialny za ludzi i tak mocno zaangażowany w interakcje z nimi, często nie czuje się wcale częścią grupy ludzi, z którymi pracuje. Zatem, dlaczego miałby dziwić fakt, że ta praca wyczerpuje? Może to co najbardziej wycieńcza, to nie obciążenie poznawcze, ani konieczność kreatywności ani nawet występowanie publiczne, tylko poczucie osamotnienia w swojej roli? Trener jest wyniesiony ponad grupę i siedzi na tej górce sam.

Ta refleksja zbudowała grunt pod całą późniejszą superwizję.

Gorset perfekcjonizmu

Podczas superwizji usiadłem z tyłu grupy. Z drugą kawą, notesikiem i okularami na nosie, czułem się, jak kurator oświaty. W mojej głowie buzowała myśl o samotności w roli – wtedy, kiedy nasza rola polega raczej na dawaniu. Edukacja leży blisko pomagania, a najczęściej wypalenie zawodowe dotyka osoby, które profesjonalnie pomagają: pielęgniarki, nauczyciele, pracownicy socjalni etc. Obserwując pracę trenerki, moją uwagę przykuło to, jak buduje ona relację z grupą. Oraz to, jak w tej relacji prezentuje siebie? Składa się na to wiele szczególików, np: 

Ponieważ moje myśli szybko konkretyzują się w wizualnych metaforach, zobaczyłem od razu w wyobraźni Trenera-Syzyfa, który nałożył na siebie niewyobrażalnie ciężkie brzemię doskonałości. Gorset perfekcjonizmu w roli: uśmiech, opanowanie, właściwy ubiór, właściwa fryzura, oczytanie, olśniewające materiały, błyskotliwe ćwiczenia i Bóg wie, co jeszcze. Wszystko lśni, jak pomnik. I z takim trenerem można zbudować podobnej jakości relację, jak z pomnikiem. Oczywiście, że jest miło i elegancko. Ale nie dochodzi do żadnego realnego spotkania. Na pewno nie między trenerem a grupą…. Ale, ale odpłynąłem zamiast prowadzić superwizję (jak widać nie ma sensu zapraszać mnie do tej roli, na pewno się w międzyczasie zafiksuję na jakiejś myśli!).

Trener i grupa: w obrazkach

Po skończonych warsztatach, chciałem porozmawiać z trenerką o moim odkryciu związanym z relacją grupą (widzicie, na kim byłem bardziej skupiony podczas superwizji, spuśćmy na to zasłonę milczenia…). Abyśmy mieli konkretny grunt do dyskusji, wziąłem do ręki marker i zacząłem rysować na tablicy, jak widzę naszą (czyli: trenerską) sytuację w relacji z grupą. Wygląda ona mniej więcej tak:

Mój Trener-Syzyf, tym razem nie wtacza na górę kamienia, ale ciągnie w worku na szczyt całą swoją grupę szkoleniową. Jakie są konsekwencje tego obrazu? To trener, który po pierwsze: bierze na siebie nadmiar odpowiedzialności za wszystko. Za to, za co powinien i za to, czego nie powinien. Możecie zaznaczyć sobie poniżej, za co wy bierzecie pełną odpowiedzialność na warsztatach: 

Możnaby wymienić znacznie więcej, ale już samo sporządzanie tej listy doprowadza mnie do uczucia wirowania w głowie. Naprawdę, staram się mieć to wszystko na swoich barkach podczas zajęć? Albo inaczej: jak silne są moje iluzje, że mam nad tym wszystkim kontrolę? Albo: dlaczego traktuję innych, jak dzieci, które bez mojego pokierowania na warsztatach, mogą się tylko rozsypać jak cukier w kuchni? Albo najmocniejsze: skąd we mnie taki kompleks mesjasza, który sam, dzielnie zaprowadzi wszystkich na swoich ramionach do celu?

No to jeszcze ćwiczenie, które wykonaliśmy na koniec, dla siebie, z ową trenerką. Jeśli chcesz, wykonaj je teraz sam. Jakbyś chciał/a, żeby wyglądała Twoja relacja z grupą? Czy możesz narysować obraz, który sprawi, że:

Jakie będą konsekwencje nowego obrazu dla praktyki trenerskiej? Celowo nie zamieszczam swojego, aby niczego tutaj nie narzucać. To ma być Twój obraz. To, jaką żyjemy metaforą dla naszej roli, ma naprawdę wielkie znaczenie i może prowadzić do ogromnych zmian. Dlatego o metafarach i wizualizacjach napiszę więcej innym razem…

Post Scriptum

Oto kilka wniosków na podsumowanie tego wpisu:

Notka bibliograficzna:
Hej, hej! Zobacz także:

Jeśli chcesz mnie wesprzeć, postaw mi kawę.
Doda mi sił, kiedy znów usiądę do pisania:)