Młode wino w starych beczkach…

czyli o słowach, które łapią emocje.

Photo by Yoann Donzé on Unsplash

Punkt startowy: Jakoś leci...

Zdarzyło się kiedyś, że prowadziłem godzinny webinar o rozumieniu swoich emocji. Proszę nie pytajcie mnie o kwalifikacje, które uprawniałyby mnie do prowadzenia zajęć w tym temacie. Dziś byłbym ostrożniejszy i poczekał jeszcze jakieś dwadzieścia lat (pod warunkiem, że nie zmarnowałbym tego czasu na oglądaniu transmisji piłkarskich). Jedyne, co mnie trochę usprawiedliwia to, że na początku spotkania zaznaczyłem, że nie będę prowadził je z perspektywy Gandalfa, czyli jako Ten, który jest Mędrcem i Wie. Ale, że poprowadzę je raczej z perspektywy Johna Rambo – czyli Tego, który sam nie wie, gdzie dokładnie siedzi w buszu i do tego ucieka pod nieustannym ostrzałem. Tak, zdecydowanie mogę przemawiać wyłącznie z perspektywy Johna Rambo (ostrzał prowadzą różne stany emocjonalne oczywiście…).

Na początku tamtego webinaru, poprosiłem uczestników, aby odpowiedzili na proste (?) pytanie: Jak się czujesz? Mieli oni jednak ograniczone pole manewru i do dyspozycji wyłącznie spektrum odpowiedzi, które prezentuję Wam poniżej…

Odpowiedzi wzbudziły entuzjazm, szczególną popularnością cieszyło się enigmatyczne: A nawet… 🙂 Nie brałem tych odpowiedzi znikąd, wystarczyło dobrze poszukać w pamięci… i to krótkotrwałej. To wstępne ćwiczenie dobrze pokazuje punkt startowy rozmawiania o emocjach dla większości z nas. Teoretycznie, znamy przecież słowa (o nich już za chwilkę), tylko… jakoś nie przechodzą nam one przez gardło. Pół biedy, jeśli wiemy, co czujemy, tylko nie chcemy się akurat teraz (albo akurat z tą osobą) tym dzielić. Problem zaczyna się wtedy, kiedy nasza identyfikacja uczuć rzeczywiście sprowadza się do powyższych opcji. Albo mamy swoją sztandarową odpowiedź, którą dajemy sobie i innym na wieki wieków amen, już po wszystkie czasy. Dobrze. Dobrze. Dobrze… Cóż to bowiem oznacza? 

Otóż może oznaczać, że nasz umysł zdążył już wybudować Wielki Mur Chiński w szczytnym celu odgrodzenia się na zawsze od własnego ciała. Dlaczego ciała? Bo gdzież indziej doświadczamy w pierwszym rzędzie emocji! Szybkie bicie serca. Trzęsące się dłonie. Motyle w brzuchu. Mdłości. Przyjemność. Ból w barkach. Szczękościsk. Przyspieszony oddech. Skurczony żołądek. Dreszcz ulgi. Nasze ciało – wielka księga emocji. Aż dziw bierze, że potrafimy się od tego wszystkiego odgrodzić, odciągnąć uwagę, rozproszyć, okłamać, znieczulić i tak dalej. A wszystko to potrafimy, przynajmniej aż do pewnego momentu. Jeśli jesteśmy sprawni intelektualnie, tym gorzej – nasz intelekt będzie budował zapory na poziomie inżyniera z habilitacją. Może on sprawić, że nauczymy się ignorować istnienie emocji i sygnały z ciała. Może on sprawić, że na poziomie emocjonalnym nie będziemy mieć bladego pojęcia, co różne sprawy dla nas znaczą. 

Twój inż. Umysł potrafi bowiem rozwiązywać różne problemy i osiągać różne cele… ale nie wie, co Cię cieszy, co Cię smuci, co Cię złości, co budzi Twój strach. To znaczy intelektualnie to wszystko może i nawet wie…, albo deklaruje, że wie. Ale wiedzieć to nie to samo, co czuć. Mogę sobie powiedzieć, że wiem, co mnie cieszy, ale czy czuję radość? To już inna sprawa. Mogę wiedzieć też, co powinno mnie smucić, ale czy naprawdę czuję żal? To duża różnica. Jeśli kontakt z emocjami i ciałem został dramatycznie przerwany, chyba nadszedł czas na zmiany. 

W tym tekście, opiszę to, jak ja dziś rozumiem tę drogę powrotną do serca. Weźcie tę subiektywność pod uwagę i spójrzcie na to krytycznie, choć z zachowaniem życzliwości. 🙂 Przedstawię tę drogę w trzech etapach. Będzie najpierw o szukaniu słów. Potem o tworzeniu metafor. I na koniec, o porzucaniu zużytych już słów…Brzmi paradoksalnie? To i dobrze! Komu w drogę, temu kawa i ruszamy!

Krok pierwszy: Otwórz słowniczek

Jeśli wzięliśmy rozbrat z emocjami, musimy się sobie najpierw ponownie przedstawić. Dowiedzieć się, jak kto ma na imię w tym towarzystwie. Może z jakiej jest rodziny, albo skąd się tutaj wziął? Imiona mogą być bardzo konwencjonalne i wyświechtane, zupełnie nie szkodzi. Odpowiednikiem polskich: Ani, Kasi, Jana i Krzyśka będą w świecie uczuć choćby najbardziej podstawowe: Radość. Smutek. Złość. Lęk. Mówić do każdego z nich po imieniu, to już duża sprawa. Teraz na pytanie: Jak się czujesz? Możesz już odpowiedzieć: Czuję raaadość. Albo: Jestem smutny… A może: Złoszczę się! Pójdźmy po całości, Caps Lockiem: ZŁOSZCZĘ SIĘ!!! Widzisz, o wiele lepiej. Jeśli możesz z kimś tak porozmawiać, to wskoczyliśmy na inny level. 

Dobrze mieć pewną paletę słów, żeby chwytać emocje troszkę bardziej prezycyjnie. Nawiązując do tytułu, słowa są jak beczki, a emocje jak młode wino. Pierwszy krok, to nauczyć się przelewać to wino do beczek, żeby nam się całe nie rozlało i nie umknęło zupełnie naszej świadomości. Im więcej i lepiej dobranych masz beczek, tym więcej wina zachowasz. A przy okazji, możesz wyrobić sobie naprawdę dobry smak i zacząć coraz sprawniej rozróżniać jego odcienie, właściwości, barwy. Naprawdę dobrze jest odróżnić od siebie smak niepokoju od smaku irytacji. Każda z nich znaczy coś innego, ma inne walory i do innych rzeczy nas skłania. Przyda nam się zatem jakiś emocjonalny słowniczek.

Jeden taki słowniczek opracował na przykład pan Marshall B. Rosenberg, twórca Porozumienia Bez Przemocy (Nonviolant Communication). Dla niego emocje brały się bezpośrednio z potrzeb. Kiedy dane potrzeby były zaspokojone, pojawiały się emocje przyjemne (zobacz: lista niebieska obok). Kiedy z kolei potrzeby siedzą zaniedbane w jakiejś piwnicy, rodzą się emocje przykre w doświadczaniu (patrz: lista czerwona poniżej). Dla lepszego zapamiętania dzielę je sobie zatem na: Towarzystwo Przyjemniaczków i na Sierotki Marysie. 

Przyjemniaczki, czyli czuję...
Sierotki, czyli czuję...

Nietrudno zauważyć, że do jednej ekipy stale pretendujemy, a drugą omijamy szerokim łukiem. Jedne chcemy zabierać na każdą imprezę, a drugie mogą co najwyżej siedzieć w domu pod kluczem. Tylko czy słusznie? Nasze oczekiwania windujemy wtedy niebotycznie wysoko (Zawsze chcę spędzać czas z Przyjemniaczkami! To niesprawiedliwe, że nie mogę! To Twoja wina! To moja wina!… etc.). A to, od czego się zawsze odsuwamy, boli jeszcze bardziej. Kiedy nareszcie przyjdę pogadać z panem Rozczarowaniem albo znajdę czas dla Pani Pustki?

Poznawanie się po imieniu z emocjami, to wielki krok naprzód. Wykonanie go może zająć wiele miesięcy, a czasem kilka lat. Ten etap może też trwać nieprzerwanie, kiedy przyjdzie już stawiać kolejne kroki. Ten następny ma w sobie element wyobraźni i zabawy. Zobaczmy 🙂

Krok Drugi: Wyjmij własne farby

Zdarza się, że jakaś emocja (częściej z gatunki Sierotki) urośnie do tego stopnia, że nas przeraża. Co to za Poczwara? – myślimy. Już nie wydaje się nam więcej, że taka emocja jest częścią nas, wygląda nam raczej na to, że jest ona kimś zupełnie obcym (znowu pasuje tutaj metafora Sierotki). Że na przykład mnie do czegoś pcha. Albo mnie przed czymś wstrzymuje. Albo mi stoi na drodze albo przeszkadza, albo zabiera uwagę… Albo nawet mi grozi. Prawdziwy potwór. Nieokrzesany barbarzyńca – taka zbuntowana emocja. Ale, bądźmy szczerzy, która emocja by się w końcu nie zbuntowała, spychana na margines psychicznego życia i agresywnie tłumiona przez lata? Musi jakoś podjąć swoją walkę o przetrwanie. Nie możemy sobie amputować Gniewu albo Strachu, ot tak.

Jeśli zatem nasze niechciane uczucie urosło do rangi Potwora w naszym życiu emocjonalnym, to być może warto skorzystać z tej właśnie wizualizacji. Wezmę na warsztat lęk. Lęk może bardzo urosnąć (strach ma wielkie oczy) i z definicji blisko mu do potworów. To, że emocja ta ma szczególną tendencją do szybkiego piętrzenia się wiemy choćby z rosnących statystyk zaburzeń lękowych (wpisz w wyszukiwarkę hasło: anxiety disorders). Ale możemy to wiedzieć również z doświadczenia. Kto z nas nie wpadł kiedyś w pułapkę chorobliwego martwienia się o coś, choćby na chwilę? O pieniądze, o zdrowie, o pracę, o relacje rodzinne, o wojnę, o konflikt interpersonalny – o milion innych spraw. Wpadamy łatwo w pętle niepokoju, a kiedy zaczynamy niepokoić się tym, że się ciągle niepokoimy, to Lęk rośnie już w tempie geometrycznym… Brzmi jak zastawiona na nas przez nasz własny umysł pułapka. I trochę tak jest.

Teraz, jeśli znowu w środku nocy albo o poranku wybudzi mnie mój Potwór Lęk, to zamiast odganiać go lub przed nim uciekać, mogę z nim… posiedzieć. Tu jest czas, by wyjąć własne farby i wyobrazić sobie naszą emocję, spersonifikować to doświadczenie. Mój Lęk może być włochaty, mieć krzaczaste brwi, wielkie łapy i paszczę wystarczająco dużą, by mnie w niej pomieścić. Mogę się go naprawdę bać. Z drugiej strony, mogę też przyjrzeć mu się i obserwować, co może a czego nie może mi zrobić. Może podnieść mi tętno, może wycisnąć ze mnie pot, może sprawić, że zacznę z trudem oddychać. Tak, to może mi zrobić. Ale nie może mnie popchnąć, ani zwolnić mnie z pracy za moimi plecami, nie może skrzywdzić ani mnie ani bliskiej mi osoby… na dobrą sprawę jego możliwości wpływania na mnie są bardzo ograniczone. Jasne, że jego obecność jest nieprzyjemna. Jednak, po czasie oswajania się z tym, że ten Potwór póki co przy mnie jest, mogę nauczyć się przechodzić ponad jego obecnością. Mogę nawet go przywitać: O znowu jesteś. Ok, zostań, jeśli chcesz, ale ja teraz zajmuję się czymś innym. Albo przeciwnie: Ooo, jesteś. To posiedźmy razem. Zrobię nam herbatę.

W kroku drugim, zachęcam Cię zatem do tego, abyś poszukał/a własnych metafor: osobistych słów i obrazów, które pomogą Ci w kontakcie ze swoimi emocjami. Mogę to być wizualizacje, jak powyższa. Może to być imię, jakie nadamy, jakiemuś stanowi emocjonalnemu, który dobrze znamy: Pani Patrycja Panika albo Pan Serwus Jestem Nerwus. Tworzy to nam przestrzeń do spokojnej obserwacji, a jeśli dodamy do tego element poczucia humoru, to jesteśmy na dobrej drodze zaprzyjaźnienia się nawet z trudnymi uczuciowo momentami. Kiedy mamy do nich dystans i potrafimy się z nimi komunikować, to znika powoli przymus, aby się od nich odcinać lub przed nimi za wszelką cenę kryć.

I jeszcz jedna ważna uwaga. To wszystko nie musi dotyczyć wyłącznie emocji z kategorii Sierotki. Poznawanie swoich reakcji emocjonalnych, może dotyczyć tak samo Przyjemniaczków. Przecież taka radość czy spokój wewnętrzny, to nie monolit, ale raczej osobna paleta kolorów, które na dodatek mieszają się i przenikają w różnych proporcjach. Możesz na własny użytek stworzyć nowe słowa albo metafory dla opisania różnych znanych Ci przeżyć emocjonalnych. Tworzenie takiego własnego słowniczka może być samo w sobie wspaniałym, ciekawym doświadczeniem. Możesz sięgać do uczuć, które zapamiętałeś/aś z przeszłości – jeśli trwają w Tobie aż do dziś, to z pewnością są ważną częścią Twojej osobistej historii i może zasługują na szczególne imię? 

Poniżej próbka mojego osobistego słowniczka wojtkowych uczuć:

No to proszę, teraz kolej na Ciebie!

Krok Trzeci: Zapomnij imiona drzew

Jeśli umiemy nazywać emocje (krok pierwszy), a nawet mamy osobisty słowniczek i obrazy, które nas przybliżają do uczuć (krok drugi), to czegóż nam jeszcze potrzeba? Tu przychodzą mi na pomoc drzewa. W jakich etapach poznajemy drzewa? Jako dzieci, nie znamy wielu nazw i zwykle na nie bardzo nas one obchodzą – liczy się to, czy można na to drzewo wejść, czy może posłużyć nam jako słupek przy bramce, albo czy rośnie na nim coś jadalnego. Dopiero potem nasi rodzice, starsi bracia i nauczyciele uczą nas, że drzewa dzielą się na liściaste i iglaste, że to jest sosna, to jest jabłoń, a to brzoza. Kiedy rośniemy, może niektórzy z nas interesują się dalej drzewami, potrafią odróżnić jodłę od świerku, albo buka od dębu. Stajemy się czasem intelektualnymi ekspertami od drzew. Może to nas jednak zaprowadzić w ślepy zaułek. Wyobraź sobie, że idziesz z takim Ekspertem na spacer do parku w październiku. Ty chcesz poczuć las, powąchać liści, zachwycać się i dotykać brunatnej kory. A Ekspert chce, abyś wraz z nim poprawnie nazwał każde drzewo… Czy już rozumiesz? Jeśli przewartościujemy słowa, to mogą nas one odciąć od rzeczywistości, zamiast do niej prowadzić.

Inaczej mówiąc, słowa są super, ale tylko do pewnego momentu. Jak kierunkowskazy. Kierunkowskaz na Kielce, poprowadzi Cię do Kielc, ale nie dotrzesz tam, jeśli się przy nim zatrzymasz. Kierunkowskaz, ostatecznie, ma pozostać za Tobą, trzeba go zostawić. Przełóżmy to teraz na emocje. Można stać się wyrafinowanym w używaniu słów opisujących emocje i robić świetne wrażenie na sobie i na innych, a przy tym bardzo niewiele bezpośrednio czuć. Sądzę, że nie ma w dorosłym życiu dróg na skróty i trudno jest złapać kontakt z emocjami bez pośrednictwa słów na początku, ale słowa to jednak nie rzeczywistość. Słowo to nie emocja. 

W którymś momencie, na trzecim kroku trzeba zatem zrezygnować z nadawania właściwych etykietek… Można skupić się bezpośrednio na tym, co odczuwamy w ciele, co się w nas teraz dzieje. Z ciekawością, z uważnością, z czułością dla siebie również. Tylko obserwować, tylko czuć. Nie oceniać. Nie kategoryzować. Raczej odważnie otworzyć się na to wewnętrzne doświadczenia. To ważne również dlatego, że emocje – w przeciwieństwie do pojęć – są dynamiczne, są w ciągłym ruchu, są procesem. Słowa i definicje proponują skostniałe formy dla czegoś, co jest z natury tak zmienne jak układ chmur na niebie. W tym przypadku, młode wino rozsadza beczki. Emocja nie mieści się całkowicie w przygotowanych dla niej słowach.

Wracając z powrotem do drzew, na tym etapie wracamy do czegoś z dziecięcej niewinności w nas. Znowu mamy szansę spojrzeć na konkretny kasztan świeżym okiem. Możemy zadziwić się fascynującym kształtem liści, figurą konarów, a może zapachem kwiatostanów na początku maja. Nie wystarczy nam wtedy rzucić okiem i powiedzieć tonem fachowca: Aaa, znam to drzewo, to kasztan. Słowa nas już nie zaspokoją, może nawet zauważymy, jak bardzo są, w gruncie rzeczy, płytkie. Nie ma w nich życia. Wtedy będziemy umieli znowu się tym kasztanem przy drodze ucieszyć. Będziemy go jak dziecko podziwiać. I może będziemy tak samo żywo i bezpośrednio przebywać w świecie naszych własnych uczuć…

Post Scriptum

Powyższa droga od intelektu do serca jest moją osobistą refleksją, chciałbym to zaznaczyć. Wolno się z nią nie zgadzać, albo szukać innej, własnej ścieżki. To drugie, nawet bardzo wskazane! 🙂 Moje trzy kroki wyglądają ostatecznie tak:

To temat na inny wpis, ale na koniec dobrze uprzytomnić sobie, że nie warto też popadać ze skrajności w skrajność. Zacząłem od inżyniera Umysłu, który buduje mur, aby odgrodzić się od uczuć. Na drugim biegunie, jest nadmierne zaabsorbowanie sobą i swoimi uczuciami, albo stawianie ich ponad rzeczywisty świat w sentymentalizmie. Emocje prowadzą nas (jak i Rozum zresztą) do kontaktu ze światem, z chwilą obecną, z drugim człowiekiem. I nie powinny nigdy stawać się ważniejsze niż cel, któremu służą… 

Notka bibliograficzna:
Hej, hej! Zobacz także:

Jeśli chcesz mnie wesprzeć, postaw mi kawę.
Doda mi sił, kiedy znów usiądę do pisania:)