Tańcząc z indykami…

czyli o akceptacji wewnętrznych natrętów

Oczywistość i nieoczywistość życiowych znaków

Są rzeczy, na które patrzymy od lat i których nie widzimy. Są prawdy, które znamy od dziecka, ale ich sobie nie uświadamiamy. Są pomocne drogowskazy na naszej drodze życia. Rzeczywiście, wskazują nam one najwłaściwsze ścieżki, którymi powinniśmy dreptać, ale ponieważ stoją tam one od dawna, to z łatwością je ignorujemy. Czekamy na gwiazdkę z nieba, kiedy gwiazdka spadła już dawno temu, lecz my mijamy ją obojętnie, tylko z tego jednego powodu, że jest tu w tym samym miejscu każdego dnia. Jesteśmy jak ludzie, którzy dawno temu napotkali w swoim zwykłym osiedlowym parku Cudowną Żyrafę, ale ponieważ minęło już 20 lat i spotykają tę samą żyrafę na tym samym trawniku codziennie, to nie widzą już ani jej cudowności, ani jej samej. Przecież spieszą się do pracy. Ach te żyrafy, nie ma przez nie, gdzie zaparkować samochodu!

Zatem tajemnicze, zaskakujące i niewytłumaczalne bywają znaki, jakie otrzymujemy od życia. A powiem Wam na dodatek, że są one jednocześnie proste, codzienne, swojskie i tak naturalne jak październikowa rosa. I zwykle z ogromnym mozołem i trudem je odczytujemy (jeśli w ogóle). Jakoś zawsze spodziewamy się czegoś innego, niż to, co jest nam dane. Z tego powodu, nieraz marnujemy całe lata życia. Rozmarzeni, niepewni siebie i niespokojni, jakoś nie możemy się nigdy dobrze przypatrzeć swojemu życiu i swojej własnej twarzy. Dlatego też nie wiemy, kim jesteśmy i co mamy właściwie do zrobienia na tym świecie. 

Inna sprawa, że czasem pomocne znaki, jakie otrzymujemy od życia, przybierają formę, jakiej nigdy sami byśmy sobie nie wybrali. Wręcz formę, która bardzo się nam nie podoba. Tak z pewnościa było ze mną i z… indykami. Posłuchajcie prawdziwej historii, którą być może również dla Was będzie takim… pomocnym znakiem.

Hell's turkeys. Indyki z piekła rodem

Kiedy byłem chłopcem, żadne zwierzę na świecie nie miało u mnie tak złych notowań, jak indyki. Tyranozaur albo żarłacz błekitny wydawały się milsze. Z bliższego otoczenia, kleszcz albo szerszeń nie budziły takich lęków, jak one. Indyki były w moim poczuciu zwierzętami z piekła rodem. Osobistymi ochraniarzami Cerbera w Hadesie (tego trójgłowego milusińskiego psa z otchłani). Albo kumplami od piwa dzikich Erynii, czyli tych ścigających Cię z krzykiem na ustach bogiń zemsty (jako dziecko rozczytywałem się w mitologii greckiej, stąd wybaczcie te kolorowe porównania:). Tak, indyki były straszne. Jeśli nie miałeś z nimi dotąd bliższego do czynienia, uwierz mi na słowo. Zresztą wystarczy, jeśli przyjrzysz im się chwilę uważniej na zdjęciach albo filmach. Niepokojąca czerwień na ich dziobie. Stroszenie się w potężną kulę z piór. No i ten przerażający dźwięk, kiedy złoszczą się i atakują, który z braku lepszej onomatopei, określimy jako wojownicze „gul-gul„. 

Ku mojej udręce, mój tata od czasu do czasu hodował je na naszym podwórku. W tych okresach, w dużej mierze, przestawało być to naprawdę nasze podwórko. Było to teraz podwórko indyków. Niczym uliczni gangsterzy, indyki od pierwszego dnia pobytu, zaprowadzały swoje porządki, polegające na perfidnym zastraszaniu i aktach przemocy. Dziś powiedziałbym może, że były one wspaniałą przyrodniczą metaforą emocji gniewu (oraz potencjalnie, nieco mniej wspaniałą metaforą czynnej agresji). A ja jako niegroźne dziecko, byłem dla nich najwyraźniej podrzędnym gatunkiem i mógłbym wręcz przysiąc, że autentycznie mnie one nie lubiły. Przy każdej okazji, robiły swoje gul-gul, kręciły się nerwowo w pobliżu, kiedy grałem w piłkę (piłka jednak budziła ich respekt i trzymała na dystans), a kiedy zwęszyły dobrą okazję… atakowały. Tak, biegły za mną, nieprzytomne ze złości, czerwone i nastroszone, w stylu najgorszych zakapiorów z amerykańskich kryminałów. Czułem, że przy nich, igram ze śmiercią.

Odkryłem również wtedy, że stawianie im oporu… tylko pogarsza sprawę. Załóżmy, że jakiś szczególnie nerwowy indor dostrzegł mnie i zagulgał zaczepnie w swoim stylu: gul-gul! Jeśli odpowiadałem zaczepką na zaczepkę (czyli też lekko się nastroszyłem i odpowiedziałem ostrożną inwektywą), indor robił się większy, czerwieniał bardziej i dodawał z większą mocą: gul-gul-gul! Ja wtedy też, udawałem, że jestem większy niż jestem, również robiłem się cały czerwony i demonstrowałem tupnięciem nogi, że naprawdę jestem groźny. Indor powinen się pokornie wycofać, prawda? Zapomnijcie, pokorne wycofywanie się nie leży w naturze indorów. Robił się za to wielki i czerwony jak kula ognia wypuszczona ze smoczej paszczy i biegł już w moim kierunku, pociągając za sobą towarzyszy. Pozostawało mi już tylko salwować się haniebną ucieczką. Liczne tego typu historie (bo męska duma kazała mi powtarzać ten beznadziejny scenariusz) powinny nauczyć mnie jednego: indyk nigdy nie robi się mniej zły, kiedy toczysz z nim walkę. Jest dokładnie na odwrót. Złota zasada zen, którą właśnie wymyśliłem, głosi raczej to: Im usilniej walczysz z indykiem, tym bardziej masz na głowie rozwścieczonego indyka (albo wiele indyków). Można się tak zapętlić w beznadziejnym zmaganiu bez końca. 

Indyki wracają nocą

Minęły lata i wydawać by się mogło, że problem indyków przestał już istnieć w moim życiu. Zamieszkałem w dużym mieście, gdzie nie ma ani podwórka, ani gromady indyków (nie spotkałem nigdy ani jednego w Krakowie). Mogłem spakować te wspomnienia do pudełka i schować w starej szafie z napisem: Lęki z dzieciństwa. Indyki mogły tam leżeć już spokojnie obok Buki z krainy Muminków, Starego Ducha ze struchu albo wizji pioruna kulistego wpadającego do domu przez okno. Już się tym nie przejmowałem. Miałem swoje nowe sprawy do przejmowania się: pracę, relacje rodzinne, życiowe wybory, pieniądze, lepsze lub gorsze zdrowie i tym podobne stresy i niepokoje, które zajęły miejsce indyków. Złowrogie gul-gul nie dochodziło już zza tych wszystkich bieżących bolączek. 

Przynajmniej tak mi się zdawało, aż pewnej nocy przyśnił mi się szczególny sen. A był to czas, kiedy te różne dorosłe niepokoje urosły w moim życiu do sporych rozmiarów. Do tego stopnia, że niepokoiło mnie już samo to, jak bardzo się niepokoję. Taka typowa pętla lęku. Właśnie wtedy w sennej wizji, przyszły mi z pomocą one… indyki z dzieciństwa. We śnie moje wspomnienia ożyły, znowu moje podwórko nie było całkiem moje, przechadzały się na nim natrętne i niechciane indyki. Groźne, budzące we mnie strach. Natarczywe i agresywne – tym bardziej, im bardziej starałem się je z mojego podwórka przepędzić. Obudziłem się w środku nocy, cały roztrzęsiony.

W tamtym czasie, wiedziałem już na szczęście, że niektóre sny to zaszyfrowane wiadomości z własnego wnętrza. To taki list w butelce, który wynurza się nagle z oceanu naszej podświadomości. Nieraz trudno odczytać pismo na liściku i bywa, że coś jest napisane jakby w obcym dialekcie, ale przy odrobinie odwagi, uważności i cierpliwości, wiadomość wciąż może być jednak odczytana (przynajmniej czasami i przynajmniej częściowo). Wciąż leżąc więc w łóżku, w sercu cichej, zimowej nocy, zacząłem się powoli zastanawiać, co przypominają mi owe indyki z mojego snu? Dlaczego ten symbol do mnie przyszedł? Dlaczego teraz?  

Pojawiło się wtedy w mojej świadomości słowo-klucz: natręt, natrętny. To było rzeczywiście rozwiązanie mojej zagadki. Indyki z dzieciństwa były na moim bezpiecznym podwórku niechcianymi natrętami. Tak samo, w moim obecnym życiu psychicznym, na podwórku mojej własnej głowy, pojawiały się takie lękowe, natrętne myśli-indyki. W dzieciństwie, im bardziej walczyłem z indykami, tym bardziej rosły one w siłę i stawały się coraz bardziej agresywne. Podobnie było z natrętnymi myślami i uczuciami, im bardziej je tłumiłem, tym bardziej stawały się one wielkie, liczne, groźne i przerażające (a przynajmniej takie się wydawały). 

To, z czym walczę w sobie, na to właśnie staję się skazany. To, czego nie chcę, na pewno zaistnieje w moim życiu psychiczny. Jeśli czemuś w sobie stawiam agresywny opór, wzmacniam to. To paradoksy, ale prawdziwe. Przypomnijmy sobie jeszcze raz prawdę zen: indyk nigdy nie robi się mniej zły, kiedy toczysz z nim walkę. Natrętnego gość Twojego życia psychicznego, nie poskromi gorliwa z nim walka. Uczyni go ona tylko jeszcze bardziej natrętnym i wrogim. Jeśli tłumisz agresywnie własną złość, potajemnie będzie ona wzrastać. Jeśli wypierasz surowo ze świadomości swoje lęki, wrócą one jako atak paniki albo zaburzenia lękowe. Im usilniej walczysz z indykiem, tym bardziej masz na głowie rozwścieczonego indyka (albo wiele indyków). Sytuacja się pogarsza, nie poprawia!

Zrozumiawszy to w krótkiej chwili nocnego olśnienia, mogłem znów spokojnie zasnąć. Dziękuję, moje drogie indyki – może nawet wyszeptałem przez sen.

Mój drogi przeciwniku!

To bardzo intrygujące, wręcz zachwycające, jak swojskie mogą okazać się znaki, które oświetlają naszą drogę przez życie. Dziś, nie myślę już o indykach źle, choć wiem, że gdybym stanął znów z nimi w oko w oko, ponownie mogłyby zrobić się one wielkie, nastroszone, czerwone i gulgające. Jednak tym razem, nie musiałbym już podejmować bokserskich rękawic. Prędzej skłoniłbym się im w geście szacunku i wdzięczności. Powiem więcej, na podwórku mojego życia psychicznego, też spotykam wciąż od czasu do czasu przeróżne indyki: złości, lęku, niepokoju i wiele innych, na pierwszy rzut oka, Nieciekawych Natrętów. Staram się ich nie przeganiać wściekle z tego Podwórka. Koniec końców, to moje indyki. To moi kochani przeciwnicy. 

O tak, kochani przeciwnicy i najdrożsi natręci, którzy nie pozwalają nam żyć spokojnie w zakłamaniu, którzy prowokują nas do drogi i do rozwoju, kiedy nie chce nam się już iść dalej w tej długiej podróży. Cudowni wrogowie z naszego podwórka, którzy mają moc skruszyć nasze lenistwo i zburzyć pozorny komfort i ułudę bezpieczeństwa. Jeśli uprawiasz jakiś sport powinieneś to dobrze zrozumieć. Nikt nie pozwala nam tak wspaniale wznieść się na wyżyny naszych możliwości, jak silny i nieustępliwy przeciwnik. Ktoś musi nam posyłać trudne piłki, do których ledwie dobiegniemy. Ktoś musi wspaniale bronić nasze najlepsze strzały. Ktoś musi szybko biec za naszymi plecami, abyśmy naprawdę dowiedzieli się, kim jesteśmy i dokąd sięga nasz osobisty potencjał. Mój drogi przeciwniku! Mój kochany wewnętrzny natręcie, powinienem Ci podziękować. Wyrywasz mnie ze snu. Uczysz więcej, szybciej i skuteczniej niż wszyscy wewnętrzni sympatycy razem wdzięczni (choć ich też, oczywiście lubimy).

Jeśli więc spotkasz gdzieś kiedyś indyka (zwłaszcza w Krakowie, może jednak tu są?), pozdrów go ode mnie i przekaz moje gorące słowa wdzięczności. Co ja bym bez nich zrobił! Dały mi wspaniałą życiową lekcję, zamieniły się w mój najbardziej osobisty i cenny symbol. 

Post Scriptum

Jeśli masz coś zapamiętać z tego wpisu, to niech będą to te proste zasady zen, których uczą nas indyki 🙂

Nie wiem, co jest, było czy będzie wściekłym indorem na podwórku Twojej głowy i serca. Pamiętaj jednak o tych zasadach, a z pewnością przejdziesz przez tę próbę bez szwanku. Życzę Ci tego ze wszystkich sił z tego miejsca! 🙂

Hej, hej! Zobacz także:

Jeśli chcesz mnie wesprzeć, postaw mi kawę.
Doda mi sił, kiedy znów usiądę do pisania:)