Twój styl i gust… komunikacyjny

Photo by Nimble Made on Unsplash

Maska i twarz...

Chyba każdy, kto w jakimś momencie swojego życia zaczyna interesować się psychologią i terapią, dochodzi do etapu pogardzania społecznymi maskami. Myśli dużo o autentyczności, o szukaniu prawdziwego ja i wyczula się na wszelki przejaw udawania w sobie i w innych. Zdemaskujmy się! Z takim transparentem możnaby wtedy iść na ulice. Jest to też etap goryczy. Bo ludzie dalej nie odsłaniają się przed sobą nawzajem ochoczo. Bo lata mijają, a obiecany nam Graal autentyczności wciąż nam umyka… I, bo jak dobrze wiemy, w najmniejszym stopniu, gra udawania nie chce się skończyć w różnych złożonych systemach, w jakich żyjemy: od polityki począwszy, a na rodzinie skończywszy. Jesteśmy głosem wołającego na pustyni. Maski mają się świetnie.

Inne spojrzenie na maski, dużo bardziej wyrozumiałe, przyniosła mi dopiero lektura drugiego tomu Sztuki rozmawiania, autorstwa Friedemann Schulza von Thuna (patrz: notka bibliograficzna na dole strony). Był on bodaj pierwszy, który pokazał mi, że maskom należy się głęboki szacunek. Nie są one wcale nieautentyczne i sztuczne, ponieważ wyrosły naprawdę z samej materii życia danego człowieka. Jeśli ktoś nosi na twarzy maskę perfekcjonisty, to nie kupił tej maski w sklepie. Wykiełkowała ona na jego obliczu podlewana przez życiowe doświadczenia, często przez bardzo konkretne cierpienia. Maska ukrywa twarz. Ale maska też tą twarz chroni przed zranieniem… Maskę zdejmuje się przed kimś naprawdę bardzo bliskim. Można ją zdjąć dopiero, gdy czuje się bezpiecznie. Jeśli ja nie daję poczucia bezpieczeństwa komuś, nie mogę od niego wymagać zdejmowania maski. Nie zasłużyłem sobie na tak hojny i ufny gest. 

Maski nosimy ze względu na innych ludzi, nosimy je przy nich. Dlatego też bardzo konkretnie wyrażają się one w podejściu do interakcji, w stylu, w jakim komunikujemy się i budujemy relacje z otoczeniem. Dlatego ten wpis będzie właśnie o stylach komunikacyjnych, które wyróżnił von Thun. Jest ich osiem i czytając o nich, łatwo wpaść w pułapkę łatwego osądzania. A przecież każda z tych masek jest po coś. Dlatego przy każdym opisie pojawi się dwóch protagonistów. Głos zabierać będzie najpierw nieprzejednany Prokurator, a następnie empatyczny Adwokat. Na koniec jednak, nie będziemy wydawać ostatecznego wyroku. Postaramy się raczej pozostać w zdrowym napięciu pomiędzy obiema skrajnościami… Gotowi? Zaczynamy! 🙂

#01. Sierotka Marysia

Sierotka Marysia: Życie mnie przerasta – to mój dogmat, to moje podstawowe wyznanie wiary. Nie chcę być samodzielna, lepiej za bardzo nie dorastać. Świat jest groźny, a życie stawia wymagania, których moje słabe barki po prostu nie uniosą. Muszę odnaleźć kogoś… Kogoś silnego. Dlatego wysyłam dookoła jasny sygnał: Potrzebuję pomocy. Nie chcę podejmować żadnych decyzji. Nie mógłbyś podjąć ich za mnie? Będę wdzięczna. Chcę, żeby ktoś się mną zajął, żeby ktoś się mną zaopiekował. To wszystko, co znam, nigdy nie musiałam inaczej. Tyle spraw mnie przerasta. Nie mogę, nie potrafię, nie jestem w stanie… te słowa odmieniam przez wszelkie przypadki. Czekam na Twój ruch. Póki co, czuję się bezradna.

Nieubłagany Prokurator. Otóż nasza Sierotka Marysia oszukuje się! Nikt nie zabiera jej możliwości decydowania ani robienia tego czy tamtego. Czy nie mogłaby spróbować mówić trochę innym językiem? Mówić: Decyduję się. Wybieram. Postanowiłam. Chcę tego czy tamtego. Uważam, że ktoś tu gra w rolę bezsilnej i chowa gdzieś za plecami swoją moc i możliwości. Ucieka przed odpowiedzialnością i rzeczywiście nie chce dorosnąć. Czasem wręcz manipuluje swoją słabością: Nie masz serca, jeśli nie chcesz mi pomóc… Dlaczego by nie spróbować, jak smakuje samodzielność? Dlaczego by nie zaryzykować trochę. Zrobić wreszcie coś na własny rachunek! Nasza Sierotka cierpi na brak wiary w siebie. Czas sobie zaufać!

Empatyczny Adwokat. Ktoś tak wychował Sierotkę Marysię, pamiętajmy o tym. Może miała nadopiekuńczych, lękowych rodziców i stąd nauczyła się, że świat jest wielki i groźny, a ona – mała i zdana na innych? Poza tym, nasza Sierotka ma w sobie też coś prawdziwego i ważnego. Naprawdę potrzebujemy siebie nawzajem i naprawdę nie poradzimy sobie zawsze ze wszystkim sami. Czy nie moglibyśmy się od niej uczyć umiejętności proszenia o pomoc? Iluż z nas ma z tym problem, proszę Państwa! A prośba o opiekę i troskę? Kto nie umie o to nigdy prosić, nie doświadczy także dojrzałej intymności między dwojgiem ludzi. 

#02. Superbohater

Superbohater: Cześć, powiedz mi, co Cię trudzi. Chętnie pomogę. Kiedy przeżywasz coś trudnego, ja promienieję, bo mogę użyczyć Ci mojej mocy, a po to przecież istnieję! Chodź, siądę i wysłucham Cię. A potem doradzę. Przyjdę pomóc Ci to załatwić. Pożyczę pieniądzę. Uratuję z opresji. Założę kilka akcji charytatywnych. Nie dbam o sen, o odpoczynek, o mój stan materialny, ani życie prywatne. Mogę mieć rodzinę albo nie, zawsze przecież znajdę kogoś, komu mogę pomóc. Czy ja potrzebuję pomocy? Nie żartuj, proszę. Pełnię właśnie moją życiową misję. Jestem szlachetnym człowiekiem, jestem tegorocznym mesjaszem. Co świat zrobiłby beze mnie?

Nieubłagany Prokurator. Jakiż wspaniały jest nasz Superbohater, szkoda tylko, że nie potrafi pomóc sam sobie. Zawsze pomocny dla innych, jest ślepy na własne potrzeby i pragnienia. Nosi swoją pracę, szlachetność i wytrzymałość jak order, pędząc jednocześnie w stronę wyczerpania i wypalenia. Ta słabość, której udaje, że nie ma, goni go i kiedyś dopadnie. Póki co, czuje się dobrze TYLKO, kiedy służy innym. Dlaczego pan czy pani superbohater nie wchodzi w równorzędne relacje? Dlaczego wciąż musi mieć przewagę, jako ta mocniejsza strona? Pielęgniarka, Terapeuta, Nauczycielka, Pracownik Socjalny, Opiekuńczy Starszy Brat i tak dalej… Superbohaterze, może czas ujawnić światu, że jest pan/i jednak śmiertelnikiem, jak każdy inny? Z własnymi potrzebami i słabościami i nie zawsze tak idealnie święty/a? 

Empatyczny Adwokat. Linia obrony naszego ratownika jest klarowna: potrzebujemy wśród nas ludzi, którzy niosą innym pomoc. Pomaganie może być oznaką siły i dojrzałości. Dobrze, żeby nasz Superbohater po swojej superbohaterskiej pracy, potrafił/a zdjąć pelerynę i założyć domowe kapcie. Przytulić bliską osobę i umieć nie tylko jej pomagać, ale przyjmować jej czułość i troskę. Nie zaszkodzi też trochę zdrowego dystansu, świat kręci się dalej i ludzie radzą sobie dobrze nawet wtedy, gdy nas nagle zabraknie. Wydawało się nam, że jesteśmy niezastąpieni, ale wszystko się ułożyło dobrze też bez nas. To nie jest smutne, to uspokajające. Świat nie spoczywa na naszych barkach, możemy je zatem nareszcie rozluźnić. Ach, i jeszcze jedno! Czas okazać sobie samemu dobroć i łagodność. Jest w środku nas dziecko, które wcale nie jest nieskończenie wytrzymałe i silne. Ono też zasługuje na opiekę i miłość. Nie nakarmi się podziwem innych.  

#03. Etatowy Ofiarnik

Etatowy Ofiarnik: Wiem, że to głupie, ale powiem coś o sobie. Generalnie, to się nie liczę, ale mogę się na coś przydać. Mogę Cię podziwiać albo w czymś Cię wyręczyć. Przyniosę ciasto na spotkanie i poświęcę godziny, żeby przygotować prezent dla Ciebie, choć prawie się nie znamy. Jestem świetny w dopasowywaniu się. Co o tym myślisz? O, ja też tak uważam! Świetnie odnajdę się w każdym środowisku, bo w lot chwytam, jakie są reguły gry i nie będę ich podważać, spokojna głowa. Będę się chętnie przepracowywać. Czuję się najlepiej, kiedy przytłoczę się robotą aż po uszy. Nikt nie jest gotowy na takie poświęcenia, jak ja! A poza tym, zawsze będę dokładnie taki, jakiego chcesz mnie mieć. Dla Ciebie wszystko!

Nieubłagany Prokurator. Panie Ofiarniku, a gdzie pan podział szacunek dla siebie? Jak można czynić z siebie do tego stopnia niewolnika? Czy pański bliźni rzeczywiście tak bardzo potrzebuje do szczęśliwego życia niewolników? No i ta moralna przewaga, jaką pan tak skrupulatnie buduje… Nic nie można panu zarzucić. Wszystko dla innych, nic dla siebie. Ale jeśli ktoś nie okaże wdzięczności, to… być może zerwie pan kontakt z tą osobą, prawda? Dodajmy też problem konformizmu. Mówi pan, że świetnie dopasowuje się do obowiązujących reguł gry, ale co jeśli reguły gry są niesprawiedliwe, przemocowe, obłudne? Tak bardzo unika pan konfliktów, że spolegliwość przesłoni panu kiedyś moralność. Panie Ofiarniku, czas zbudować poczucie własnej wartości i stanąć mocniej na nogach w relacjach z innymi. Stosownym zadaniem byłby tutaj solidny trening asertywności… 

Empatyczny Adwokat. Ofiarność jednak nie zasługuje na wyrzucenie do kosza. Czyż ma nam zostać w naszym świecie wyłącznie ideał „samorealizacji”? Służba jest czymś godnym… o ile masz tę godność w sobie już wcześniej. Bądźmy wyrozumiali dla Etatowego Ofiarnika, gdyż zmaga się on z bardzo silnym lękiem przed odrzuceniem. Z jakichś powodów wierzy, że jeśli będzie miał swoje zdanie i własne potrzeby, to przestanie być akceptowany przez bliźnich. Skłonność do godzenia się czy unikania konfliktów, nie zawsze jest złą cechą, czasem wyjdzie wszystkim na dobre. Panie Ofiarniku, mam jednak dla pana prośbę, niech pan uwierzy, że może być takim, jakim naprawdę jest. Ma pan prawo być takim, jakim pan jest. Są na świecie dojrzali ludzie, którzy przyjmą pana, z całym tym grajdołkiem

#04. Twardziel

Twardziel: Nic mnie tak nie wkurza jak słabość, gdy widzę wokół siebie słabych ludzi, to działa mi to na nerwy. Życie jest trudne i nie ma w nim miejsca dla mięczaków. Weź się w garść i popraw ten raport! Skończ z tym płaczem, nie jestem przedszkolanką i nie mam czasu Cię niańczyć. Jak można to było sknocić! Nie do wiary! Teraz to się popisałeś. Idiota. I co się tak na mnie patrzysz? Jakiś problem? A i mógłbyś coś zrobić z tą fryzurą, wyglądasz jak strach na wróble. Ten człowiek jest jakiś zaburzony, a tamten to skończony egoista. Nikomu nie można ufać. Polegaj tylko na sobie. Umiesz liczyć, licz na siebie!

Nieubłagany Prokurator. Mamy tu przykład drastycznie przemocowej osoby. Jeden akapit jej wypowiedzi i już mi się zrobiło słabo. Nie brak takich szefów i szefowych w biurach na całym świecie. Nie brak takich rodziców w dysfunkcyjnych rodzinach. Nie brak takich poniżających partnerów i współmałżonków. Nie brak takich profesorów, którzy jako promotorzy, wylewają wiadro pomyj na prace dyplomowe swoich studentów. To czysta agresja i emocjonalna przemoc. Twardziel poniża innych, żeby przypudrować własne poczucie wartości, które jest kruche… bardzo kruche. Pan Twardziel musi się nauczyć okazywać innym ludziom szacunek, nic mu od tego nie ubędzie. 

Empatyczny Adwokat. Nasz niby-twardziel ukrywa w sobie bezdenna otchłań poczucia bezsilności. Mógł być kiedyś sam poniżany, lekceważony, pogardzany. Wierzy, że świat to gra pod tytułem Ja albo Ty. W takim razie, doszedł do wniosku, że lepiej być górą. Boi się, że jeśli nie zdominuje innych, sam zostanie (jak w przeszłości?) zdominowany. Pamiętajmy też, że wybuch złości bywa czasem prawomocną i adekwatną reakcją na wydarzenia. Chodzą na ziemi ludzie, którym nic nie pomogło by tak bardzo, jak to, że nauczą się wreszcie przeklinać, wiem, bo sam taką osobą byłem. Poza tym, pan Twardziel ma umiejętność wchodzenia w bezpośrednią konfrontację i w tej sprawie Etatowy Ofiarnik mógłby chodzić do niego na korepetycje.

#05. Wzorowy Uczeń

Wzorowy Uczeń: Mam już pełen kalendarz, ale wcisnę nasze spotkanie biznesowe na wtorek, na 18:00. Dla kogoś kto przeszedł tyle kursów zarządzania sobą w czasie, to żaden problem! Jestem też certyfikowanym trenerem, menadżerem, psychoterapeutą i coachem. Kocham moją pracę i zajmuję się nią też po pracy. Zwykle realizuję naraz wiele różnych projektów i nie cierpię marnotrawienia czasu i nieróbstwa. Biegam od działania do działania i nie zobaczysz mnie z zamkniętymi oczami na ławce w parku. Zawsze szukam nowych wyzwań i lista moich niezwykłych osiągnięć stale rośnie. Sam zobacz na moje CV – ile potrafię! Czy mogę już liczyć na Twój podziw? Dodam, że wciąż wiem, że stać mnie na więcej!

Nieubłagany Prokurator. Panie Certyfikowany – czy może pan zatrzymać na chwilę tę gorączkową krzątaninę? Przypomina pan chomika na karuzeli! A te wszystkie osiągnięcia, czy to z autentycznej pasji czy może, aby uzasadnić siebie w oczach innych? Po co to całe imponowanie? Jakie mam kursy, jakich ludzi znam osobiście, gdzie nie byłem, czego nie widziałem. Ho, ho. No i co z tego, proszę Pana? Co pan z tego ma, koniec końców? A to przesiadywanie w pracy po godzinach? Czy warto, czy naprawdę warto? Widzę przecież, jak spina pan wysoko ramiona, widzę, jak nigdy nie czuje się pan zadowolony z tego, co już osiągnął. Widzę, jak nie potrafi pan odpoczywać… Profesjonalista w każdym calu, ale czy szczęśliwy? Panie Sędzio, wnioskuję dla Wzorowego Ucznia o tydzień medytacji w ciszy. Żeby przekonał się, że nie zawsze musi być wydajny i że nie musi aktywnością uzasadniać wciąż swojego prawa do istnienia. 

Empatyczny Adwokat. Nie oskarżajmy Wzorowego Ucznia, odebrał on kiedyś w swoim życiu bardzo ponurą lekcję. Nauczono, go, że można go kochać tylko pod pewnym warunkami, że musi na miłość zapracować szczególnym wysiłkiem. Stąd też całe swoje życie zamienił on w wytężoną pracę, pracuje jak wół i chce prezentować się innym z jak najlepszej strony. Można go obwiniać o to, że za dużo czasu spędza na budowaniu swojego wizerunku, ale z drugiej strony, wielu ludziom brakuje takiej siły przebicia i zdrowej konkurencyjności. Poza tym, zaangażowanie w świat i w jego przekształcanie jest ważne, nie możemy się jedynie wycofać do wewnętrznej twierdzy, jeśli możemy coś wartościowego zrobić. Nawet mnich chce zmieniać świat na lepsze.

#06. Pan Zasadniczy

Pan Zasadniczy: Przy stole się nie siedzi w czapce. Przy jedzeniu się nie rozmawia. Nie biegaj! Trzeba słuchać starszych. Ludzie powinni być bardziej porządni. Jaki tu bałagan, trzeba to ułożyć. Nie możesz sobie ot tak, usiąść na ławce, skoro jesteś w drodze do pracy! Jak tak można? Trochę powagi, proszę państwa. Zachowuj się! Weź się nie wygłupiaj. Posłuchaj mnie, ja wiem, jak to należy zrobić. No oczywiście, skoro nikt mnie nie słucha, to potem tak to wychodzi! Trzeba wprowadzić jakieś zasady. A tak w ogóle, jest tylko jeden właściwy sposób na życie. To kontrolowanie wszystkiego.

Nieubłagany Prokurator. Mamy przed sobą oczywistego freaka kontroli, który wierzy, że zawsze ma rację i że gdyby tylko pozwolono mu uporządkować świat według jego zasad, wszystko byłoby już dobrze. Nasz Pan Zasadniczy nie grzeszy też spontanicznością ani radością życia, a do tego bywa tak strasznie irytujący i w domu, i w pracy. Jest niewyczerpaną encyklopedią zasad i mądrości. Oskarżam go o skrajne skrępowanie własnego ja. O sztywność poglądów i sztywność ciała, które kontroluje wszelkie impulsy czy żywe emocje. Podejrzewam, że Pan Zasadniczy tak strasznie kocha kontrolę, ponieważ podskórnie wie, że ten potężny chaos, jakie w nim siedzi, lada moment sam może wydostać się w sposób niekontrolowany na zewnątrz. Czyż tak nie jest, Panie Zasadniczy?

Empatyczny Adwokat. Nasz Pan Zasadniczy to też oczywiście Strażnik Moralności. Moralność jest dla nas dobra, zatem to nie intencje są złe, ale ich wykonanie i przesada. Myślę, że Pan Zasadniczy za bardzo dokręca sobie śrubę, bo wierzy, że inaczej z pewnością przestałby być dobrym i przyzwoitym człowiekiem. Może odebrał bardzo surowe wychowanie, może nikt nigdy nie nauczył go, jak sobie radzić z gniewem czy pożądaniem seksualnym? Może Pan Zasadniczy boi się tak strasznie wielu rzeczy w samym sobie? Ale jeśli czemuś za bardzo przykręcamy śrubę, to z całą pewnością to właśnie wybuchnie! To paradoks, ale nadmierna kontrola prowadzi do kompletnego braku kontroli! Chętnie pouczę się z Panem Zasadniczym odpuszczania kontroli i większej otwartości na doświadczenia wewnętrzne. 

#07. Brodaty Pustelnik

Brodaty Pustelnik: Nie lubię spotkań, kiedy muszę coś załatwić, wolę napisać. Wybieram w restauracji małe stoliki na jedno krzesełko i przedziały ciszy w pociągach. Nie jestem zbyt rozmowny i w sumie najlepiej się odprężam, kiedy mogę pobyć sam ze sobą. O ile to możliwe, cały mój wolny czas, spędzam właśnie w odosobnieniu. Nie lubię też telefonów i czasem nie odpisuję na wiadomości. Rzadko okazuję innym zainteresowanie, bo nie chcę się wikłać w międzyludzkie relacje. Na wszelki wypadek, emanuję chłodem. To działa, bo coraz mniej ludzi jest wokół mnie. Zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi uważa mnie za dziwaka… Ale mam swoją pustelnię i nikt mnie tam nie skrzywdzi.

Nieubłagany Prokurator. Pan Pustelnik unika wszelkich przejawów życia uczuciowego z innymi ludźmi. Zabiera sam sobie szansę na doświadczenie zwykłej serdeczności. Przecież nie zmuszam go od razu do założenia wielodzietnej rodziny, mógłby mieć na początek kilku zwykłych kolegów! Z innymi, jeśli już musi, chce rozmawiać tylko o faktach. Zamroził w sobie uczucia i trudno mu o empatię dla innych. Panie Pustelniku, czy warto tak za wszelką cenę unikać bliskości? Czy nie będzie pan tego żałował? Czy nie byłoby dobrze czasem opowiedzieć siebie drugiej osobie? I czy pomyślał pan o tym, ile osób wpędza pan przy okazji w poczucie opuszczenia i bycia ignorowanym?

Empatyczny Adwokat. To, co na zewnątrz, często kompensuje to, co wewnątrz. Myślę, że pan Prokurator zapomina o tej ważnej zasadzie. Jeśli nasz Pustelnik na zewnątrz jest skrajnie zdystansowany i nieporuszony, to być może dlatego, że wewnątrz skrywa niezwykle bogaty i wrażliwy świat uczuciowy. Może doświadczył w swoim życiu, w najbliższych relacjach nadużyć i przekraczania granic. Może pęta go strach, że jeśli wejdzie w relację, zatraci w niej siebie. Wybiera izolację, bo bliskość kojarzy mu się z psychicznym pochłonięciem przez drugą osobę. Lepsza samotność niż utrata siebie, tak sobie może myśleć. Przypuszczam, że wielu z nas słabo radzi sobie z samotnością i tutaj możemy spojrzeć na Brodatego nawet z podziwem. Poza tym, pan Pustelnik uczy nas mądrej rezerwy przy zawieraniu nowych znajomości, przecież nie każdy człowiek to potencjalny przyjaciel.

#08. Gwiazda Hollywood

Gwiazda Hollywood: Ojeju, nie uwierzysz, co mi się ostatnio przytrafiło. Jakiś nieznajomy obcokrajowiec zaczepił mnie wczoraj wieczorem na ulicy i zapytał, czy nie pójdę z nim zatańczyć na konkursie salsy dla amatorów. Pewnie, że poszłam! Ale to był odjazd, zajęliśmy trzecie miejsce, bez trenowania! Niesamowite, że ciągle mi się zdarzają takie szalone historie, ale to pewnie dlatego, że jestem taka przebojowa, jak wiesz. Ach, i zaplanowałam sobie następne wakacje, tym razem jedziemy z mężem na 30-dniową objazdowkę po najdzikszych terenach w Stanach Zjednoczonych. Będzie też rodeo! Cóż to będą za emocje! Lubię tak czerpać z życia pełnymi garściami!

Nieubłagany Prokurator. Czzy to prawdziwa rozmowa, czy teatralna scena? Przy naszej gwieździe, nie czuję się jak pełnoprawny rozmówca, lecz członek publiczności. Mam tylko klaskać, śmiać się i wiwatować. Poza tym, kiedy nasza gwiazdka zapyta mnie, jak się czuję i co u mnie słychać? Dlaczego zawsze się nudzi, kiedy to ja chcę coś powiedzieć, zwłaszcza coś ważnego? Poza tym, czy my w ogóle jesteśmy w jakiejkolwiek relacji? Mam wrażenie, że w roli Twojego audytorium, mógłby mnie zastąpić pierwszy lepszy przechodzień. Moje główne oskarżenie brzmi zatem tak: mówisz niby do mnie, ale tak naprawdę mówisz do siebie, żeby poczuć się dobrze z tym wyjątkowym, fantastycznym wizerunkiem siebie. To nie jest rozmowa, tylko ciągła autoprezentacja

Empatyczny Adwokat. Ok, ale nasza Gwiazda Hollywood ma swoje powody, aby tak bardzo starać się o bycie dostrzeżoną. Może jej lekcja życiowa brzmiała: Musisz być atrakcyjna, żeby być zauważona. Może być też tak, że nasza Gwiazda cierpi na jakąś pustkę w sobie i póki co nie potrafi poradzić z nią sobie inaczej, niż przez plasterek przygód, intensywnych doświadczeń i skłonności do wylewnych zwierzeń. Doceńmy też niewątpliwe talenty naszej scenicznej Gwiazdy: nieprawdopodobne historie, liczne anegdoty, poczucie humoru! To wszystko sprawia, że możemy się chwilę ogrzać w jej kolorowym świecie i zaspokoić własną potrzebę niecodziennych, silnych wrażeń. Dzięki Ci za to Gwiazdko!

Post Scriptum

Nikt z nas nie jest czystym, laboratoryjnym przypadkiem jakiegoś z wyżej wymienionych stylów komunikowania się z innymi ludźmi. Raczej jesteśmy ich splotem, pewnie nie wszystkich, ale kilku z pewnością. W zależności od momentu życia, od kontekstu, od relacji, od środowiska. Nie diagnozujmy się zatem nawzajem pochopnie (diagnozowanie innych zostawmy terapeutom). Jak widzicie zarówno w słowach Prokuratora, jak i Adwokata są wskazówki rozwojowe dla każdej ze zbyt sztywnych ról, w jakie wpadamy. Rozwój to godzenie ze sobą przeciwieństw, a nie wybór albo-albo (np. albo będę spontaniczny albo kontrolujący; albo będę otwarty na ludzi albo zamknięty etc). Czasem warto być spontanicznym, czasem bardziej adekwatne będzie dokładne planowanie i porządek. Przed niektórymi warto się otworzyć, a przed innymi nie. Nie ma lekko, musimy w sobie pomieścić cały ten repertuar 🙂

Notka bibliograficzna:
Hej, hej! Zobacz także:

Jeśli chcesz mnie wesprzeć, postaw mi kawę.
Doda mi sił, kiedy znów usiądę do pisania:)

Autobus Pełen Nieprzyjaciół

Photo by narue sri on Unsplash

Jesteś kierowcą autobusu...

Jesteś kierowcą autobusu w podejrzanej dzielnicy. Sceneria jak w Gotham City, albo w Nowej Hucie w nocnych godzinach (wybierz, co mocniej działa na Twoją wyobraźnię). Zatrzymujesz się na przystanku, a do środka pojazdu wsiada grupa niepokojąco wyglądających pasażerów. Twardzi mężczyźni, zadziorne twarze z bliznami, łańcuchy zawieszone na szyjach, dziary na całym ciele, czarne, skórzane ubrania. Jest ich kilku, może kilkunastu – gubisz się w obliczeniach, kiedy rzucają Ci wyzywające spojrzenia. Zauważasz, że są umięśnieni i zdawało Ci się nawet, że dostrzegasz przy nich broń… Powoli ruszacie. Na pewno nie mają biletów, myślisz sobie. Przerażająca grupa siada tymczasem z tyłu autobusu i natychmiast w całym pojeździe czuć napiętą amosferę. Inni pasażerowie przestali rozmawiać. Co jakiś czas patrzysz w tylne lusterko, kontrolując ich zachowanie…

Mija trochę czasu. Zbliżasz się do skrzyżowania i już włączasz kierunkowskaz, żeby pojechać w lewo, kiedy z tyłu autobusu ktoś wrzeszczy w Twoją stronę: Tylko w prawo! Masz jechać w prawo staruszku, albo… Nie chcesz wiedzieć, co oznacza albo, więc wyłączasz kierunkowskaz i skręcasz poszłusznie w prawo, choć nie tędy wiedzie Twoja droga. Przy następnym skrzyżowaniu, próbujesz być bardziej asertywny. Jeden z bandziorów, wstaje jednak wtedy z tyłu autobusu z zaciśniętymi pięściami i staje obok Ciebie. Widzisz z bliska jego wściekłe spojrzenie. Przeciąga kciukiem po swojej szyi, dając jasno do zrozumienia, co Cię czeka, jeśli znów nie skręcisz w prawo… Jesteś cały mokry ze stresu. Skręcasz w prawo, a niemiły pasażer wraca na tyły. Uff… przynajmniej nie musisz go dalej oglądać. Ale co dalej?

Sytuacja powtarza się w nieskończoność. Jeździcie godzinami po mieście. Skręcacie zawsze w prawo, a zatem kręcicie się w kółko. Ponieważ szybko nauczyłeś się, że masz spokój, jeśli tylko wybierasz na skrzyżowaniu prawo, to już dawno nie widziałeś nieprzyjaciół z tyłu autobusu. Okazało się, że można nauczyć się z nimi żyć. Po wielu manewrach, zaczynasz nawet zapominać, jak dokładnie wyglądali. A po jeszcze dłuższym okresie, nie pamiętasz nawet, że ich ze sobą wieziesz. Oczywiście, wciąż skręcasz wyłącznie w prawo, ale wierzysz, że to Twój własny pomysł i całkiem wolny wybór. Na samą myśl o tym, żeby wybrać lewo, czujesz ciarki na plecach, choć gdyby ktoś Cię zapytał, nie potrafiłbyś już wyjaśnić dlaczego… 

Jesteś kierowcą autobusu. I od lat kręcisz się w kółko po tym mieście, nie przeczuwając, że jesteś zakładnikiem własnych pasażerów…

Kino akcji Stevena Hayesa

Brzmi, jak scenariusz na świetny thriller, chyba, że już do końca nic nowego w tej historii się nie wydarzy. Ta historia nie jest jednak inspirowana kinem, ale to jedna z metafor stosowanych jako interwencje w terapii ACT (podpowiedź, czytaj: akt, nie ACeTe).
ACT to skrót od Terapia Akceptacji i Zaangażowania (Acceptance and Commitment Therapy)wymawiamy to jak angielski czasownik act, ponieważ kluczem i sercem terapii jest właśnie zaangażowane działanie na rzecz wybranych przez siebie wartości. Terapia ACT lubi metafory i wizualizacje, a także techniki uważności. Celem tego artykułu nie jest wyjaśnić jej podejście od A do Z (do tego lepiej skorzystać z książki, którą znajdziesz na dole w notce bibliograficznej), ale przybliżyć to, czym jest w jej świetle akceptacja i gotowość. Bo o nich jest właśnie opowieść autobusowa…

Jeszcze jedno słówko przed rozwikłaniem zagadki. Nazwisko, które powinniśmy zapamiętać przy tej okazji to na pewno pan Steven C. Hayes. Terapeuta, który rozwinął swoje podejście, sam mierząc się z zaburzeniami lękowymi i jak to sam nazwał piekłem ataków paniki. Zatem możemy uwierzyć, że na poziomie emocjonalnym, znał on osobiście bandziorów z autobusu. Kiedy już wiemy to wszystko, spróbujmy wyjaśnić opowiastkę, od której zacząłem ten wpis. Czego nas ona uczy?

Ps. Zanim przeczytasz interpretację, pomyśl o niej sam/a. Jak ta metafora wpływa na Ciebie? Czy coś brzmi w niej znajomo?

Jak długo będziesz kręcić się w kółko?

Powiedzmy, że Autobus to Twoje życie psychiczne, a Ty, oczywiście, jesteś w nim Kierowcą. Jednak, nie wszystko jest tak całkiem pod Twoją kontrolą, może się okazać, że część Twoich pasażerów wsiadła nieproszona i bez biletów. Nie lubisz ich. Więcej, bardzo się ich boisz. Tymi bandziorami mogą być pewne emocje albo myśli, których sam widok Cię paraliżuje. Zrobisz wszystko, byle nie widzieć ich na oczy, byle nie ujawniały się w polu Twojej świadomości.

Załóżmy, że chciałbyś coś zrobić, ale zrobienie tego grozi niemal na pewno tym, że Nieprzyjemni Pasażerowie podniosą się z tyłu autobusu (gdzieś z podświadomości) i znowu zaczną Cię nękać. Może chciałbyś wyjść z samotności i znowu przebywać z ludźmi, zaprzyjaźnić się z kimś, może odbudować z kimś bliską więź. Może zmienić pracę. Może zrealizować odłożone dawno na półkę marzenie. Już byś to dawno zrobił, ale… przecież emocja Ci nie pozwala! Z tylnego siedzenia wstaje Bandzior Lęk a obok niego Recydywista Wstyd i każą Ci skręcać w prawo. Proszę się nie wygłupiać. Siedź w domu. Nie dzwoń. Bo jak nie…

Właściwie, to nie wiesz, jak się kończy ta groźba, bo zawsze ich słuchasz. Dzięki temu, żyje Ci się dużo spokojniej. To jasne, emocje siedzą na swoich miejscach. Ale w Twoim życiu, jak się okazuje, nic się nie zmienia w wielu ważnych obszarach. Ciągle rezygnujesz z tego, żeby skręcić w lewo. Ani do przyjaźni. Ani do miłości. Ani do zmiany pracy. Ani do twórczości. Ani tu, ani tam. Wiesz to czy nie, stajesz się zakładnikiem swoich emocji. Zrobisz wszystko, by czuć się dobrze, zrobisz wszystko, byle nie patrzeć w oczy Twoim bandytom. Twoje pole życiowe tymczasem kurczy się sukcesywnie. Nic się nie zmienia – czasem może w nocy budzi Cię lęk, że wszystko będzie zawsze tak samo. Nigdy już nie będzie lepiej ani inaczej. 

Jeśli jakoś to Ciebie dotyczy, mam nadzieję, że się właśnie porządnie zdenerwowałeś/aś. Że zamierzasz się zawziąć i zamiast czekać aż Nieprzyjaciele opuszczą autobus, już teraz poprowadzić pojazd tam, gdzie naprawdę chcesz jechać. Choć będzie to wymagać wiele. Będzie wymagać między innymi… zeskoku. Spokojnie, nie musisz wyskakiwać z autobusu! Trzymaj za to mocniej kierownicę. 

Neil Armstrong czy Adam Małysz? Czyli filozofia zeskoku

Zdefiniujmy zeskok. Istnieją bardzo różne zeskoki. Mój najbliższy przyjaciel, fan skoków narciarskich, z całą pewnością, słysząc to słowo, pomyśli o Wielkiej Krokwi i Adamie Małyszu. Znajomi inżynierowie z technicznej uczelni, być może przypomną sobie raczej rakietę kosmiczną i słynny zeskok Neila Armstrona z ostatniego stopnia drabinki na powierzchnię księżyca. Ktoś inny ostatnio zeskoczył z łóżka albo krzesła czy drabinki. Albo nawet z autobusu. Można zeskoczyć z wysoka, ale można też z całkiem niska, z jednej grubszej książki możnaby już pewnie zeskoczyć

W terapii ACT zeskok to kolejna metafora, tym razem dla tzw. gotowości. Gotowości do czego? Do stawienia czoła strumieniu nieprzyjemności emocjonalnych, takich jak: lęk, smutek, zakłopotanie, wściekłość, znudzenie i wiele innych. Ta gotowość to jednak więcej niż zwykłe czekanie na te emocje, ani też niezrozumiałe wystawianie się na nie, jakby sobie samemu na złość. Chodzi wyłącznie o to, że te emocje nie stanowią już dla nas bariery nie do przejścia. Jeśli moje wartości i pragnienia domagają się działania, to gotowością będzie podjąć je, nawet jeśli wiązać się to będzie z falą trudnych stanów wewnętrznych.

Podjęcie działania w takich warunkach, to właśnie odważny zeskok. Podam Ci przykład z autopsji. Jest relacja w mojej rodzinie, na której mi zależy, ale skomplikowała się ona ostatnio i bez wątpienia rodzi we mnie szereg niekomfortowych uczuć, choćby samego niepokoju czy żalu. Mogę zatem uznać, że najważniejsze jest nie doświadczać tych emocji i wycofać się z relacji. Odmawiam zeskoku. 

Mogę jednak powiedzieć sobie też tak: Ok, z dużym prawdopodobieństwem, kiedy wykręcę numer telefonu i zadzwonię, to poczuję przypływ tych emocji, zanim ktokolwiek nawet podniesie słuchawkę. Ale jestem na to gotowy. Wcisnięcie zielonej słuchawki to dla mnie zeskok
Nie wiem, co się dalej wydarzy, dalej poprowadzi mnie już grawitacja. Odpuszczam pełną kontrolę. Na tym polega przecież swobodny zeskok. Nie muszę stale kontrolować swojego samopoczucia i uczuciowego termostatu.

Zeskoki mogą być różne, pamiętaj o tym. Nie musisz od razu stawiać się przed wyzwaniem tak wielkim, jak skok spadochronowy albo zeskok z mamuciej skoczni. Nie musisz łamać sobie przy tym nogi. Możesz wybrać na początek nieduży taborecik, Ty decydujesz. Tak, wreszcie to Ty decydujesz, a nie grono gangsterów z tylnych siedzeń twojego autobusu. Szybko okaże się, że nie mogą Ci oni naprawdę nic zrobić. Robią tylko głupie miny, Ty za to masz prawo jazdy i prowadzisz. 

Post Scriptum

Z pewnością wrócę jeszcze na blogu do terapii ACT i do innych jej metafor. Na dziś, zachowajmy w pamięci te dwie, które świetnie ze sobą współpracują. Nie tylko zachowajmy je w pamięci, ale też wykorzystajmy w życiu. Jakiego skrętu w lewo boisz się od lat wykonać? Od jakiej gotowości uciekasz? Jaki zeskok możesz sobie wyznaczyć i… wykonać?

W skrócie:

Notka bibliograficzna:
Hej, hej! Zobacz także:

Jeśli chcesz mnie wesprzeć, postaw mi kawę.
Doda mi sił, kiedy znów usiądę do pisania:)

Młode wino w starych beczkach…

Photo by Yoann Donzé on Unsplash

Punkt startowy: Jakoś leci...

Zdarzyło się kiedyś, że prowadziłem godzinny webinar o rozumieniu swoich emocji. Proszę nie pytajcie mnie o kwalifikacje, które uprawniałyby mnie do prowadzenia zajęć w tym temacie. Dziś byłbym ostrożniejszy i poczekał jeszcze jakieś dwadzieścia lat (pod warunkiem, że nie zmarnowałbym tego czasu na oglądaniu transmisji piłkarskich). Jedyne, co mnie trochę usprawiedliwia to, że na początku spotkania zaznaczyłem, że nie będę prowadził je z perspektywy Gandalfa, czyli jako Ten, który jest Mędrcem i Wie. Ale, że poprowadzę je raczej z perspektywy Johna Rambo – czyli Tego, który sam nie wie, gdzie dokładnie siedzi w buszu i do tego ucieka pod nieustannym ostrzałem. Tak, zdecydowanie mogę przemawiać wyłącznie z perspektywy Johna Rambo (ostrzał prowadzą różne stany emocjonalne oczywiście…).

Na początku tamtego webinaru, poprosiłem uczestników, aby odpowiedzili na proste (?) pytanie: Jak się czujesz? Mieli oni jednak ograniczone pole manewru i do dyspozycji wyłącznie spektrum odpowiedzi, które prezentuję Wam poniżej…

Odpowiedzi wzbudziły entuzjazm, szczególną popularnością cieszyło się enigmatyczne: A nawet… 🙂 Nie brałem tych odpowiedzi znikąd, wystarczyło dobrze poszukać w pamięci… i to krótkotrwałej. To wstępne ćwiczenie dobrze pokazuje punkt startowy rozmawiania o emocjach dla większości z nas. Teoretycznie, znamy przecież słowa (o nich już za chwilkę), tylko… jakoś nie przechodzą nam one przez gardło. Pół biedy, jeśli wiemy, co czujemy, tylko nie chcemy się akurat teraz (albo akurat z tą osobą) tym dzielić. Problem zaczyna się wtedy, kiedy nasza identyfikacja uczuć rzeczywiście sprowadza się do powyższych opcji. Albo mamy swoją sztandarową odpowiedź, którą dajemy sobie i innym na wieki wieków amen, już po wszystkie czasy. Dobrze. Dobrze. Dobrze… Cóż to bowiem oznacza? 

Otóż może oznaczać, że nasz umysł zdążył już wybudować Wielki Mur Chiński w szczytnym celu odgrodzenia się na zawsze od własnego ciała. Dlaczego ciała? Bo gdzież indziej doświadczamy w pierwszym rzędzie emocji! Szybkie bicie serca. Trzęsące się dłonie. Motyle w brzuchu. Mdłości. Przyjemność. Ból w barkach. Szczękościsk. Przyspieszony oddech. Skurczony żołądek. Dreszcz ulgi. Nasze ciało – wielka księga emocji. Aż dziw bierze, że potrafimy się od tego wszystkiego odgrodzić, odciągnąć uwagę, rozproszyć, okłamać, znieczulić i tak dalej. A wszystko to potrafimy, przynajmniej aż do pewnego momentu. Jeśli jesteśmy sprawni intelektualnie, tym gorzej – nasz intelekt będzie budował zapory na poziomie inżyniera z habilitacją. Może on sprawić, że nauczymy się ignorować istnienie emocji i sygnały z ciała. Może on sprawić, że na poziomie emocjonalnym nie będziemy mieć bladego pojęcia, co różne sprawy dla nas znaczą. 

Twój inż. Umysł potrafi bowiem rozwiązywać różne problemy i osiągać różne cele… ale nie wie, co Cię cieszy, co Cię smuci, co Cię złości, co budzi Twój strach. To znaczy intelektualnie to wszystko może i nawet wie…, albo deklaruje, że wie. Ale wiedzieć to nie to samo, co czuć. Mogę sobie powiedzieć, że wiem, co mnie cieszy, ale czy czuję radość? To już inna sprawa. Mogę wiedzieć też, co powinno mnie smucić, ale czy naprawdę czuję żal? To duża różnica. Jeśli kontakt z emocjami i ciałem został dramatycznie przerwany, chyba nadszedł czas na zmiany. 

W tym tekście, opiszę to, jak ja dziś rozumiem tę drogę powrotną do serca. Weźcie tę subiektywność pod uwagę i spójrzcie na to krytycznie, choć z zachowaniem życzliwości. 🙂 Przedstawię tę drogę w trzech etapach. Będzie najpierw o szukaniu słów. Potem o tworzeniu metafor. I na koniec, o porzucaniu zużytych już słów…Brzmi paradoksalnie? To i dobrze! Komu w drogę, temu kawa i ruszamy!

Krok pierwszy: Otwórz słowniczek

Jeśli wzięliśmy rozbrat z emocjami, musimy się sobie najpierw ponownie przedstawić. Dowiedzieć się, jak kto ma na imię w tym towarzystwie. Może z jakiej jest rodziny, albo skąd się tutaj wziął? Imiona mogą być bardzo konwencjonalne i wyświechtane, zupełnie nie szkodzi. Odpowiednikiem polskich: Ani, Kasi, Jana i Krzyśka będą w świecie uczuć choćby najbardziej podstawowe: Radość. Smutek. Złość. Lęk. Mówić do każdego z nich po imieniu, to już duża sprawa. Teraz na pytanie: Jak się czujesz? Możesz już odpowiedzieć: Czuję raaadość. Albo: Jestem smutny… A może: Złoszczę się! Pójdźmy po całości, Caps Lockiem: ZŁOSZCZĘ SIĘ!!! Widzisz, o wiele lepiej. Jeśli możesz z kimś tak porozmawiać, to wskoczyliśmy na inny level. 

Dobrze mieć pewną paletę słów, żeby chwytać emocje troszkę bardziej prezycyjnie. Nawiązując do tytułu, słowa są jak beczki, a emocje jak młode wino. Pierwszy krok, to nauczyć się przelewać to wino do beczek, żeby nam się całe nie rozlało i nie umknęło zupełnie naszej świadomości. Im więcej i lepiej dobranych masz beczek, tym więcej wina zachowasz. A przy okazji, możesz wyrobić sobie naprawdę dobry smak i zacząć coraz sprawniej rozróżniać jego odcienie, właściwości, barwy. Naprawdę dobrze jest odróżnić od siebie smak niepokoju od smaku irytacji. Każda z nich znaczy coś innego, ma inne walory i do innych rzeczy nas skłania. Przyda nam się zatem jakiś emocjonalny słowniczek.

Jeden taki słowniczek opracował na przykład pan Marshall B. Rosenberg, twórca Porozumienia Bez Przemocy (Nonviolant Communication). Dla niego emocje brały się bezpośrednio z potrzeb. Kiedy dane potrzeby były zaspokojone, pojawiały się emocje przyjemne (zobacz: lista niebieska obok). Kiedy z kolei potrzeby siedzą zaniedbane w jakiejś piwnicy, rodzą się emocje przykre w doświadczaniu (patrz: lista czerwona poniżej). Dla lepszego zapamiętania dzielę je sobie zatem na: Towarzystwo Przyjemniaczków i na Sierotki Marysie. 

Przyjemniaczki, czyli czuję...
Sierotki, czyli czuję...

Nietrudno zauważyć, że do jednej ekipy stale pretendujemy, a drugą omijamy szerokim łukiem. Jedne chcemy zabierać na każdą imprezę, a drugie mogą co najwyżej siedzieć w domu pod kluczem. Tylko czy słusznie? Nasze oczekiwania windujemy wtedy niebotycznie wysoko (Zawsze chcę spędzać czas z Przyjemniaczkami! To niesprawiedliwe, że nie mogę! To Twoja wina! To moja wina!… etc.). A to, od czego się zawsze odsuwamy, boli jeszcze bardziej. Kiedy nareszcie przyjdę pogadać z panem Rozczarowaniem albo znajdę czas dla Pani Pustki?

Poznawanie się po imieniu z emocjami, to wielki krok naprzód. Wykonanie go może zająć wiele miesięcy, a czasem kilka lat. Ten etap może też trwać nieprzerwanie, kiedy przyjdzie już stawiać kolejne kroki. Ten następny ma w sobie element wyobraźni i zabawy. Zobaczmy 🙂

Krok Drugi: Wyjmij własne farby

Zdarza się, że jakaś emocja (częściej z gatunki Sierotki) urośnie do tego stopnia, że nas przeraża. Co to za Poczwara? – myślimy. Już nie wydaje się nam więcej, że taka emocja jest częścią nas, wygląda nam raczej na to, że jest ona kimś zupełnie obcym (znowu pasuje tutaj metafora Sierotki). Że na przykład mnie do czegoś pcha. Albo mnie przed czymś wstrzymuje. Albo mi stoi na drodze albo przeszkadza, albo zabiera uwagę… Albo nawet mi grozi. Prawdziwy potwór. Nieokrzesany barbarzyńca – taka zbuntowana emocja. Ale, bądźmy szczerzy, która emocja by się w końcu nie zbuntowała, spychana na margines psychicznego życia i agresywnie tłumiona przez lata? Musi jakoś podjąć swoją walkę o przetrwanie. Nie możemy sobie amputować Gniewu albo Strachu, ot tak.

Jeśli zatem nasze niechciane uczucie urosło do rangi Potwora w naszym życiu emocjonalnym, to być może warto skorzystać z tej właśnie wizualizacji. Wezmę na warsztat lęk. Lęk może bardzo urosnąć (strach ma wielkie oczy) i z definicji blisko mu do potworów. To, że emocja ta ma szczególną tendencją do szybkiego piętrzenia się wiemy choćby z rosnących statystyk zaburzeń lękowych (wpisz w wyszukiwarkę hasło: anxiety disorders). Ale możemy to wiedzieć również z doświadczenia. Kto z nas nie wpadł kiedyś w pułapkę chorobliwego martwienia się o coś, choćby na chwilę? O pieniądze, o zdrowie, o pracę, o relacje rodzinne, o wojnę, o konflikt interpersonalny – o milion innych spraw. Wpadamy łatwo w pętle niepokoju, a kiedy zaczynamy niepokoić się tym, że się ciągle niepokoimy, to Lęk rośnie już w tempie geometrycznym… Brzmi jak zastawiona na nas przez nasz własny umysł pułapka. I trochę tak jest.

Teraz, jeśli znowu w środku nocy albo o poranku wybudzi mnie mój Potwór Lęk, to zamiast odganiać go lub przed nim uciekać, mogę z nim… posiedzieć. Tu jest czas, by wyjąć własne farby i wyobrazić sobie naszą emocję, spersonifikować to doświadczenie. Mój Lęk może być włochaty, mieć krzaczaste brwi, wielkie łapy i paszczę wystarczająco dużą, by mnie w niej pomieścić. Mogę się go naprawdę bać. Z drugiej strony, mogę też przyjrzeć mu się i obserwować, co może a czego nie może mi zrobić. Może podnieść mi tętno, może wycisnąć ze mnie pot, może sprawić, że zacznę z trudem oddychać. Tak, to może mi zrobić. Ale nie może mnie popchnąć, ani zwolnić mnie z pracy za moimi plecami, nie może skrzywdzić ani mnie ani bliskiej mi osoby… na dobrą sprawę jego możliwości wpływania na mnie są bardzo ograniczone. Jasne, że jego obecność jest nieprzyjemna. Jednak, po czasie oswajania się z tym, że ten Potwór póki co przy mnie jest, mogę nauczyć się przechodzić ponad jego obecnością. Mogę nawet go przywitać: O znowu jesteś. Ok, zostań, jeśli chcesz, ale ja teraz zajmuję się czymś innym. Albo przeciwnie: Ooo, jesteś. To posiedźmy razem. Zrobię nam herbatę.

W kroku drugim, zachęcam Cię zatem do tego, abyś poszukał/a własnych metafor: osobistych słów i obrazów, które pomogą Ci w kontakcie ze swoimi emocjami. Mogę to być wizualizacje, jak powyższa. Może to być imię, jakie nadamy, jakiemuś stanowi emocjonalnemu, który dobrze znamy: Pani Patrycja Panika albo Pan Serwus Jestem Nerwus. Tworzy to nam przestrzeń do spokojnej obserwacji, a jeśli dodamy do tego element poczucia humoru, to jesteśmy na dobrej drodze zaprzyjaźnienia się nawet z trudnymi uczuciowo momentami. Kiedy mamy do nich dystans i potrafimy się z nimi komunikować, to znika powoli przymus, aby się od nich odcinać lub przed nimi za wszelką cenę kryć.

I jeszcz jedna ważna uwaga. To wszystko nie musi dotyczyć wyłącznie emocji z kategorii Sierotki. Poznawanie swoich reakcji emocjonalnych, może dotyczyć tak samo Przyjemniaczków. Przecież taka radość czy spokój wewnętrzny, to nie monolit, ale raczej osobna paleta kolorów, które na dodatek mieszają się i przenikają w różnych proporcjach. Możesz na własny użytek stworzyć nowe słowa albo metafory dla opisania różnych znanych Ci przeżyć emocjonalnych. Tworzenie takiego własnego słowniczka może być samo w sobie wspaniałym, ciekawym doświadczeniem. Możesz sięgać do uczuć, które zapamiętałeś/aś z przeszłości – jeśli trwają w Tobie aż do dziś, to z pewnością są ważną częścią Twojej osobistej historii i może zasługują na szczególne imię? 

Poniżej próbka mojego osobistego słowniczka wojtkowych uczuć:

No to proszę, teraz kolej na Ciebie!

Krok Trzeci: Zapomnij imiona drzew

Jeśli umiemy nazywać emocje (krok pierwszy), a nawet mamy osobisty słowniczek i obrazy, które nas przybliżają do uczuć (krok drugi), to czegóż nam jeszcze potrzeba? Tu przychodzą mi na pomoc drzewa. W jakich etapach poznajemy drzewa? Jako dzieci, nie znamy wielu nazw i zwykle na nie bardzo nas one obchodzą – liczy się to, czy można na to drzewo wejść, czy może posłużyć nam jako słupek przy bramce, albo czy rośnie na nim coś jadalnego. Dopiero potem nasi rodzice, starsi bracia i nauczyciele uczą nas, że drzewa dzielą się na liściaste i iglaste, że to jest sosna, to jest jabłoń, a to brzoza. Kiedy rośniemy, może niektórzy z nas interesują się dalej drzewami, potrafią odróżnić jodłę od świerku, albo buka od dębu. Stajemy się czasem intelektualnymi ekspertami od drzew. Może to nas jednak zaprowadzić w ślepy zaułek. Wyobraź sobie, że idziesz z takim Ekspertem na spacer do parku w październiku. Ty chcesz poczuć las, powąchać liści, zachwycać się i dotykać brunatnej kory. A Ekspert chce, abyś wraz z nim poprawnie nazwał każde drzewo… Czy już rozumiesz? Jeśli przewartościujemy słowa, to mogą nas one odciąć od rzeczywistości, zamiast do niej prowadzić.

Inaczej mówiąc, słowa są super, ale tylko do pewnego momentu. Jak kierunkowskazy. Kierunkowskaz na Kielce, poprowadzi Cię do Kielc, ale nie dotrzesz tam, jeśli się przy nim zatrzymasz. Kierunkowskaz, ostatecznie, ma pozostać za Tobą, trzeba go zostawić. Przełóżmy to teraz na emocje. Można stać się wyrafinowanym w używaniu słów opisujących emocje i robić świetne wrażenie na sobie i na innych, a przy tym bardzo niewiele bezpośrednio czuć. Sądzę, że nie ma w dorosłym życiu dróg na skróty i trudno jest złapać kontakt z emocjami bez pośrednictwa słów na początku, ale słowa to jednak nie rzeczywistość. Słowo to nie emocja. 

W którymś momencie, na trzecim kroku trzeba zatem zrezygnować z nadawania właściwych etykietek… Można skupić się bezpośrednio na tym, co odczuwamy w ciele, co się w nas teraz dzieje. Z ciekawością, z uważnością, z czułością dla siebie również. Tylko obserwować, tylko czuć. Nie oceniać. Nie kategoryzować. Raczej odważnie otworzyć się na to wewnętrzne doświadczenia. To ważne również dlatego, że emocje – w przeciwieństwie do pojęć – są dynamiczne, są w ciągłym ruchu, są procesem. Słowa i definicje proponują skostniałe formy dla czegoś, co jest z natury tak zmienne jak układ chmur na niebie. W tym przypadku, młode wino rozsadza beczki. Emocja nie mieści się całkowicie w przygotowanych dla niej słowach.

Wracając z powrotem do drzew, na tym etapie wracamy do czegoś z dziecięcej niewinności w nas. Znowu mamy szansę spojrzeć na konkretny kasztan świeżym okiem. Możemy zadziwić się fascynującym kształtem liści, figurą konarów, a może zapachem kwiatostanów na początku maja. Nie wystarczy nam wtedy rzucić okiem i powiedzieć tonem fachowca: Aaa, znam to drzewo, to kasztan. Słowa nas już nie zaspokoją, może nawet zauważymy, jak bardzo są, w gruncie rzeczy, płytkie. Nie ma w nich życia. Wtedy będziemy umieli znowu się tym kasztanem przy drodze ucieszyć. Będziemy go jak dziecko podziwiać. I może będziemy tak samo żywo i bezpośrednio przebywać w świecie naszych własnych uczuć…

Post Scriptum

Powyższa droga od intelektu do serca jest moją osobistą refleksją, chciałbym to zaznaczyć. Wolno się z nią nie zgadzać, albo szukać innej, własnej ścieżki. To drugie, nawet bardzo wskazane! 🙂 Moje trzy kroki wyglądają ostatecznie tak:

To temat na inny wpis, ale na koniec dobrze uprzytomnić sobie, że nie warto też popadać ze skrajności w skrajność. Zacząłem od inżyniera Umysłu, który buduje mur, aby odgrodzić się od uczuć. Na drugim biegunie, jest nadmierne zaabsorbowanie sobą i swoimi uczuciami, albo stawianie ich ponad rzeczywisty świat w sentymentalizmie. Emocje prowadzą nas (jak i Rozum zresztą) do kontaktu ze światem, z chwilą obecną, z drugim człowiekiem. I nie powinny nigdy stawać się ważniejsze niż cel, któremu służą… 

Notka bibliograficzna:
Hej, hej! Zobacz także:

Jeśli chcesz mnie wesprzeć, postaw mi kawę.
Doda mi sił, kiedy znów usiądę do pisania:)

Pytania wielokrotnego wyboru…

Złote zasady i muśnięcie bezsensu

Nie wiesz, gdzie? Strzelaj w B!* – to jedna z najbardziej pamiętnych (i jak czas pokazał) całkiem skutecznych strategii rozwiązywania testów, jaką otrzymaliśmy w gimnazjum od naszego wychowawcy i nauczyciela fizyki. Było to w przeddzień badania diagnostycznego, które miało zmierzyć poziom naszej gotowości do edukacji w przedmiotach ścisłych. Najwyraźniej, z jakichś statystycznych przyczyn, projektanci testów lubią chować poprawnę odpowiedź na drugim miejscu. Z testem poszło nam chyba nie najgorzej. 🙂

*W sytuacjach podbramkowych zasadę tę stosuję po dziś dzień… (przyp. autora)

Ta historia to przykład na jeden z wielu problemów z pytaniami testowymi. Zróbmy mały eksperyment. Poniżej zamieszczę pytanie testowe, to nic, że w niezrozumiałym języku. Wyobraźcie sobie, że jesteście na naprawdę ważnym egzaminie i zależy Wam bardzo na jego wyniku. Dlatego też, nawet jeśli pytanie i odpowiedź są dla waszego mózgu jakimś niezrozumiałym bełkotem, to i tak macie nadzieję trafić. Zatem spróbujmy!

Kuidas sul läheb?

a. Tunnen end päris hästi.
b. Mulle meeldib tuunikala võileib.
c. Ma ei tea, mida sa mõtled, aga arvan, et võiksime seda ärireisil arutada.
d. Mida iganes.

O ile nie obudziła się w Was przekora, to zaznaczylibyście pewnie (jak jak) odpowiedź C. Ponieważ gdzieś z tyłu naszej głowy funkcjonuje złota zasada nr 2. A brzmi ona tak: Jeśli nie masz pojęcia, strzelaj w najdłuższą odpowiedź. To mądra zasada. Zakładamy, że twórca testu najmocniej przyłożył się do tego, aby to poprawna odpowiedź była bez zarzutu. Niepoprawne odpowiedzi jako niepoprawne, zostały potraktowane po macoszemu. Poza tym, świta nam również niejasno, że realne odpowiedzi są zwykle pełne niuansów. Coś jest poprawne, ale pod warunkiem, że sytuacja jest taka i taka… etc. Skoro tak jest, opisanie tego nie zmieści się w dwóch słowach. 

W życiu dorosłym, z testami jest jeszcze jeden kłopot. Przypominają nam w swej formie i treści lata szkolne, pełne abstrakcyjnej wiedzy, którą należało na jakiś czas zachować w pamięci. Testy zwykle przypominają teleturniej telewizyjny Milionerzy. Nagle staje na Twojej drodze encyklopedyczne pytanie, które nijak się ma do Twojego życia, ale żąda udzielenia poprawnej odpowiedzi. Potem i ono, i Ty, idziecie dalej, każdy swoją drogą*. Testy i ich pytania wracają do alternatywnej rzeczywistości, którą Cathy Moore w książce Map it: The Hands-on Guide to Strategic Training Design nazywa Testlandem – zaczarowanym światem pełnym punktów, stockowych ludzi i elementów do przeciągania we właściwe miejsce (tzw. ćwiczenia drag and drop). Ty zaś wracasz po prostu do swojej pracy, gdzie ludzie (Bogu dzięki) wyglądają zwyczajnie bez przyklejonego do twarzy uśmiechu, a jedyną rzeczą do przeciągania są plątające się po podłodze kable. 

*To jest moment, kiedy możemy poczuć lekkie muśnięcie bezsensu… (przyp. autora)

Pytania, które są historią

Możemy jednak znaleźć inny sposób, który przywróci pytaniom testowym prawo do istnienia w realnym świecie. Po pierwsze, zakładamy, że nasz cel edukacyjny wychodzi poza imperatyw: Mają to wiedzieć i już!. Co do zasady, nie chodzi nam już więcej o samą, abstrakcyjną wiedzę, ani o punkty przyznawane za jej pamięciowe opanowanie. Chcemy uczyć, aby zmieniło się coś w działaniu. Chodzi nam ostatecznie o decyzje podejmowane na podstawie wiedzy. 

Skoro tak, to przywołajmy hipotetyczną (ale też realistyczną!) sytuację, w której będzie do podjęcia taka właśnie decyzja. Zatem, pomyśl o pisaniu pytania testowego, jak o opowiadaniu historyjki. Musimy najpierw zbudować jej kontekst i pokazać bohaterów. Oczywiście pokrótce, tylko na tyle, na ile to konieczne dla przedstawienia dylematu. Załóżmy, że trenujemy, na przykład, asertywność:

Sandra jest nową pracowniczką firmy, jeszcze na okresie próbnym. Zmieniła pracę ze względu na przepracowanie w poprzednim miejscu: nienormowane nadgodziny, konieczność nadrabiania wieczorami i w weekendy. Tu miało być inaczej. Tymczasem jest piątek, a jej menadżerka Anna właśnie zapytała ją, czy może przyjść do pracy też jutro na trzy, cztery godziny. Bardzo Cię przepraszam, ale musimy zdążyć zamknąć ten projekt. To wyjątkowa sytuacja. Co ma zrobić Sandra?

Jak widzisz, to też może być pytanie testowe (nad możliwymi odpowiedziami zaraz się wspólnie zastanowimy), a jednak nie jest ono ani abstrakcyjne, ani oczywiste. Nie wystarczy tu też znać ogólne zasady asertywności, dobrze je znać, ale kontekst potrafi zmienić wszystko. 
A w życiu – inaczej niż w Milionerach – często nie ma jednoznacznie dobrych i jednoznacznie złych możliwości odpowiedzi. Wchodzimy
w przestrzeń szarości, zamiast czarno-białego Testlandu.

Podsumujmy, co o projektowaniu pytań, wiemy do tej pory. Oto cztery fundamenty, bez nich cała sprawa się sypnie:

Skromne, acz potężne narzędzie

Tak właśnie na pytania typu Multiple Choice patrzy wspomniana już wcześniej Cathy Moore. Nawet bowiem jeśli nie chcesz, aby podczas twoich zajęć albo w twoim e-learningu pojawiły się pytania testowe, to i tak dobrze je sobie napisać. Potraktuj je jako narzędzie analityczne, które przy okazji solidnie Cię zdyscyplinuje. Dobrze przygotowane pytanie, z odpowiedziami i feedbackiem, nie przepuści bowiem fuszerki. Czeka nas oznajmiony w podtytule: żmud i trud, ale na końcu: rzetelna jakość. A teraz przejdźmy do zasad konstruowania odpowiedzi testowych. 

Słowo-klucz to subtelność. Bądźmy subtelni, także pisząc o nie najlepszych rozwiązaniach. Brakiem subtelności, byłoby np. podanie jako jednej z możliwości takiej odpowiedzi:

a. Sandra wścieka się i bez słowa wychodzi z biura, trzaskając drzwiami. Nie przyjdzie jutro do pracy. Trzeba przecież postawić granice!

Takie rozwiązanie jest radykalne, a przez to mało prawdopodobne. Unikaj takiej przerysowanej dramaturgii, bo nikt nie weźmie na poważnie pod rozwagę zaznaczenie takiej alternatywy. To niedobrze, chcemy przecież zaprosić naszych uczniów do pogłówkowania. Pomyśl o tym
w ten sposób: tu nie będzie jednej idealnej odpowiedzi i pozostałych całkiem szalonych czy destrukcyjnych. Odpowiedzi będą na jednym spektrum, od najskuteczniejszej do najmniej skutecznej. Każda może być nieco poprawna i nieco niepoprawna. Brzmi, jak życie, prawda?

Skąd zatem wziąć ciekawsze alternatywy? Poszukajmy najlepiej w doświadczeniach, jakie mamy. Czy byłeś/aś świadkiem podobnej sytuacji, a może ktoś Ci o tym, kiedyś opowiadał? Podpytaj znajomych. A jakie możliwości Ty sam wziąłbyś pod rozwagę, będąc na miejscu Sandry? 

Pomyśl o swoim temacie (asertywności) i zastanów się też, jakie są powszechne trudności czy najczęstsze błędy, kiedy chcemy odmówić albo zaznaczyć swoje granice. Co zrobiłaby Sandra, gdyby była całkowitą nowicjuszką w tej kompetencji i nie umiała być jeszcze asertywna? A co zrobiłaby dla odmiany, jeśli byłaby już pewną siebie i pełną szacunku dla siebie i dla innych osobą?

To pozwoli Ci napisać bliższe rzeczywistości opcje do wyboru (zwróć uwagę, że są też podobnej długości):

a. Sandra szybko kalkuluje, że nie ma jeszcze umowy na dłużej i trzeba się wykazać. Gorliwie i z uśmiechem zgadza się na prośbę przełożonej. Czuje lekki dyskomfort, ale przynajmniej szefowa jest zadowolona.

b. Sandra przypomina sobie od razu poprzednią pracę i czuje się w kropce. Prosi przełożonę o chwilę namysłu, ale ponieważ zależy jej na tej pracy i chce to pokazać, po niedługim czasie daje znać, że przyjdzie jutro pomóc.

c. Sandra postanowiła sobie, że nie będzie już pracować w weekendy. Zatem od razu odpowiada menadżerce, że nie jest to możliwe. Szefowa kiwa głową i odchodzi. Sandra zastanawia się potem, jak zostało to odebrane.

d. Sandra dopytuje menadżerkę o szczegóły, mówi jej też, że pewność wolnych od pracy weekendów jest dla niej ważna. Sandra zgadza się popracować dłużej jeszcze w piątek, żeby pomóc zespołowi.

Najbardziej Wkurzający Rodzic Świata

The World’s Most Annoying Parent – tak Cathy Moore pisze o Wszechwiedzącym Narratorze, jaki zwykle udziela Wszechwiedzącej Odpowiedzi po tym, jak odpowiesz na pytanie w teście. Twoja odpowiedź jest niepoprawna. Właściwym rozwiązaniem jest odpowiedź A
Czasem słyszymy jeszcze pouczenia: Przeczytaj raz jeszcze rozdział…. Albo groźniej: Błąd! Otrzymujesz 0 punktów. Masz jeszcze jedną szansę. To feedback narzucany siłą autorytetu. A przecież zamiast oznajmiać regułę, możemy pokazać co się wydarzy. 

Chodzi o to raczej, aby kontynuować historię. W życiu po podjęciu decyzji, nie mierzymy się z punktami, ale czymś znacznie poważniejszym: z konsekwencjami naszych decyzji. Mogą być one lepsze lub gorsze, ale to one są dla nas informacją zwrotną. Jeśli zatem mamy już pytanie-historię oraz cztery realistyczne i w miarę subtelne odpowiedzi, to opracujemy feedback dla każdej z nich. Co się może wydarzyć, jeśli postanowimy A, B, C lub D? Pamiętaj, żeby unikać całkiem czarno-białych scenariuszy, ale jednocześnie dać znać, że niektóre decyzje otwierają większe możliwości niż inne. 

a. Sandra szybko kalkuluje, że nie ma jeszcze umowy na dłużej i trzeba się wykazać. Gorliwie i z uśmiechem zgadza się na prośbę przełożonej. Czuje lekki dyskomfort, ale przynajmniej szefowa jest zadowolona.

Konsekwencje: Sandra przyszła do pracy w sobotę i wydaje się, że szefowa jest dla niej bardzo miła. Niestety, po jakimś czasie sytuacja się powtarza i potem jeszcze raz… Sandra ma dziwne przeczucie, że znalazła się w niemal identycznej sytuacji, jak w poprzednim środowisku pracy. Czuje złość na siebie i żal do szefowej.

b. Sandra przypomina sobie od razu poprzednią pracę i czuje się w kropce. Prosi przełożonę o chwilę namysłu, ale ponieważ zależy jej na tej pracy i chce to pokazać, po niedługim czasie daje znać, że przyjdzie jutro pomóc.

Konsekwencje: Sandra pomogła zespołowi, a szefowa kilka razy zapytała ją, czy to nie duży kłopot. Po jakimś czasie, sytuacja się powtórzyła. Sandra czuje się nieswojo, wie, że niczego nie ustaliła z menadżerką i szuka dobrych wymówek, aby nie pracować w sobotę.

c. Sandra postanowiła sobie, że nie będzie już pracować w weekendy. Zatem od razu odpowiada menadżerce, że nie jest to możliwe. Szefowa kiwa głową i odchodzi. Sandra zastanawia się potem, jak zostało to odebrane.

Konsekwencje: Sandra nie przyszła w sobotę, ale nie jest do końca zadowolona z rozwoju sytuacji. Ma wrażenie, że oddaliła się od zespołu, a szefowa nie daje jej żadnych większych i ciekawszych zadań. 

d. Sandra dopytuje menadżerkę o szczegóły, mówi jej też, że pewność wolnych od pracy weekendów jest dla niej ważna. Sandra zgadza się popracować dłużej jeszcze w piątek, żeby pomóc zespołowi.

Konsekwencje: Sandra jest zadowolona z siebie i rozwiązanie okazało się działać. Menadżerka nie prosi ją już o pracę
w weekendy, ale ustaliły wspólnie podejście do nadgodzin. 

Tutaj są lepsze i gorsze rozwiązania, ale nie ma ciosanego siekierą podziału na: jedyną słuszną opcję i pozostałe zupełnie bez sensu. Sandra ma podstawy do każdego z tych zachowań, dlatego decyzja jest tak ciekawa. 

Może zaintrygowało Cię to, że w konsekwencjach, że nie odwołałem się już do tego, że Sandra jest na umowie na okres próbny. Potraktowałem to jako dystraktor. Możesz w opisie kontekstu również taki zostawić, aby osoba odpowiadająca sama zdecydowała czy brać dany czynnik w ogóle pod uwagę. Ja akurat, uznałem, że w tym przypadku, sprawa nie stoi na ostrzu noża i Sandra nie zostanie raczej zwolniona tylko dlatego, że odmówiła.  

Jeśli chcesz, może zbudować dwustopniowy feedback. Drugi feedback może być opcjonalny i będzie krył się pod pytaniem: Dlaczego tak się stało? albo Dlaczego historia potoczyła się w ten sposób?. Tam, możesz wyjaśnić więcej, a nawet przemycić jakąś teorię. 

I jeszcze jedna sprawa: dawaj często szansę na poprawę. Zwykle, mamy je w życiu i w pracy. Jeśli ktoś wybrał nieoptymalną możliwość, np. opcję A w przypadku Sandry (tę całkiem nieasertywną) i konsekwencje są dla bohaterki przykre, to może warto dać drugą szansę?
Nie mówię tu o powtarzaniu tego samego pytania, ale o kolejnym pytaniu, które pozwoli coś zmienić na lepsze w tej historii. Sandra może przecież omówić się na rozmowę z menadżerką… i będzie to początek dla nowego pytania-historii. 🙂

Post Scriptum

Napisałem wcześniej, że warto usiąść nad skonsutrowaniem tego typu pytania, nawet jeśli nie użyjesz go bezpośrednio w tej formie.
To nie musi być test w e-learningu. To może być równie dobrze scenka, którą przeprowadzisz z grupą na warsztatach stacjonarnych albo moderowana dyskusja. Albo interaktywna gra typu role playing, gdzie uczeń wciela się w postać Sandry i przechodzi przez dłuższą historię
z całą serią podobnych pytań. 

Podsumujmy:

Notka bibliograficzna:
Hej, hej! Zobacz także:

Jeśli chcesz mnie wesprzeć, postaw mi kawę.
Doda mi sił, kiedy znów usiądę do pisania:)

Salon, piwnica, łazienka i kanalizacja…

Photo by Bruno Guerrero on Unsplash

Od Dżo-ha-ri!... do Joe i Harry

Trudno mi przypomnieć sobie dokładnie, kiedy pierwszy raz usłyszałem o Johari Window, ale bardzo dokładnie pamiętam, że pomyślałem sobie, że to pewnie jakaś dalekowschodnia mądrość. Dżo-ha-ri! Może coś związanego z buddyzmem zen? Niestety, dziś już wiem, że nazwa modelu pochodzi od imion dwóch ludzi z całkowicie zachodniej cywilizacji: Josepha Lufta oraz Harringtona Inghama. Nimb tajemniczości opadł zatem jak wczesnojesienna mgła nad krakowskimi błoniami. Cena wiedzy bywa druzgocząca. 

Jednak właśnie dzięki temu, mogę opowiedzieć Wam dzisiaj o oknie obu panów, a właściwie o oknie każdego z nas. O tym, na ile uchylamy zasłon przed sąsiadami, ile pokojów zostawiamy w cieniu, a na ile sami ściągamy firanki z okien, aby zrobić sobie przepaski na oczy i nie widzieć już zupełnie nic. Do przedstawienia tej opowieści wiedzie wiele dróg, ale ja wybrałem sobie szczególnie metaforę domu. Zapraszam zatem, wejdźmy do środka! 

Ja wiem, że Ty wiesz, a Ty nie wiesz, że ja wiem...

Na podstawowym poziomie okno Johariego to matryca, która porównuje ze sobą poziom świadomości (co wiem o sobie i czego nie wiem o sobie) oraz poziom otwartości (co ujawniam o sobie i czego nie ujawniam o sobie). Pomiędzy nimi są zatem możliwe cztery kombinacje. Kiedy ja coś wiem o sobie (np. że nie umiem grać na skrzypcach) i ujawniam to bez obaw teraz w tym artykule: to przebywamy razem w kwadracie otwartości. W metaforze domu, nazwiemy go sobie Salonem albo Pokojem Gościnnym. Jeśli jednak wiem coś o sobie, ale tego tutaj nie napiszę, choćby ze względu na dyskrecję, to znaczy, że jesteśmy w sferze ukrywania, która dla mnie będzie odpowiadała Sypialni albo Piwnicy. Tam przeważnie nie wprowadzamy gości. 

Do tej pory, pełna kontrola jest po mojej stronie, ale czas to zmienić. Czytając ten tekst, możesz drogi Czytelniku/Czytelniczko, dowiedzieć się czegoś o mnie, choć sam nie zamierzałem wcale tego ujawniać. Np. dojrzysz jakiś rys mojej osobowości albo zdiagnozujesz poważne problemy z interpunkcją. Wtedy jesteśmy w obszarze ślepym, któremu przyporządkujemy Łazienkę. Do łazienki goście wchodzą na własne życzenie i kiedy chcą, i mogą zauważyć tam coś, czego my już od dawna z przyzwyczajenia nie widzimy. 

Wreszcie na koniec, jest obszar nieznanego, są bowiem we mnie treści, procesy i energie, których sam nie znam, a inni również nie mają do nich dostępu. Nazwijmy je w naszym metaforycznym domu Kanalizacją, albo szerzej Instalacjami. Nie widzimy ich, są pod podłogą albo za ścianami, ale wiemy na pewno, że są, gdyż odczuwamy na różny sposób ich obecność. Tym bardziej, kiedy się psują.

Na obrazku wygląda to w ten sposób (kliknij, żeby przybliżyć):

Dlaczego warto mieć duży Salon?

Powyższe pytanie może brzmieć, jak żywcem wycięte z gazetki IKEI, ale w sensie psychologicznym, jest dla nas poważnym problemem: bo czy rzeczywiście warto być otwartym człowiekiem? Czy warto w związku z tym: ufać innym ludziom? Dzielić się z innymi kolorami swojej duszy? Mówić komuś o tym, że ma się z nim trudność? Dla Josepha Lufta – pomimo wszelkich ryzyk związanych z tym procesem – zasadniczo warto mieć duży i pojemny Salon. To dlatego, że istnieje bezpośrednia relacja pomiędzy tą otwartością, a otwartością na świat, na rzeczywistość, na wielorakie doświadczenia życia. Najlepiej streszcza to cytat poniżej:

Wiedza, umiejętności, świadomość oraz przyjemność są zależne od obszerności pierwszego kwadratu.
Joseph Luft
Of Human Interaction

Jeśli nie spędzasz czasu w Salonie (gdzie są duże okna, wpada światło i możesz popaptrzeć na igrającą na dachu srokę), to znaczy, że pewnie siedzisz zamknięty w Piwnicy, która stała się Twoim bunkrem. Jest tam pewnie bezpieczniej niż w Salonie (trudniej Cię znaleźć i, dajmy na to, ukraść Ci portfel), ale jest tam również ciemno, samotnie i naprawdę nie widać wcale, jak zmieniają się pory roku i jak wygląda dziś zachód słońca. To w Salonie odbywają się spotkania z innymy ludźmi i rozwijają przyjaźnie. To w Salonie masz dużo miejsca do pracy: zarówno samemu, jak i z innymi. W Salonie generalnie milej spędza się czas niż w piwnicy (tutaj jest miejsce na zabawę i na przyjemności). Salon jest blisko zewnętrznego świata: można często wyjść na balkon i pozdrowić podglądających Cię z okien sąsiadów (jeśli mieszkasz w mieście) lub podglądające Cię z lasu niedźwiedzie (jeśli mieszkasz na wsi).

Oczywiście, nie zasypujemy Piwnicy – o jej pozytywach będzie nieco niżej, ale teraz zastanówmy się, co możemy zrobić, aby nasz Salon piękniał i żeby w miarę możliwości rósł i rósł. Wyobraź sobie – ja też to teraz zrobię – że na świecie, a nawet na Twoim osiedlu jest może kilka, a może kilkanaście osób, które doświadczają życia w dużo barwniejszy i głębszy sposób niż Ty. Bardziej ich cieszy widok księżyca, napawają się entuzjazmem pierwszych ciepłych wiosennych wieczorów, śmieją się głośno na spotkaniach z bliskimi ludźmi. Dlaczego by do nich nie dołączyć? Dlaczego by nie odkryć, jakie jeszcze może być życie? To jest nasza motywacja dla większej otwartości. 

Myślę, że możemy wskazać dwa główne kierunki pracy. Pierwsza, to zdobywanie się na większą otwartość w najbliższych relacjach: w miłości i w przyjaźni. Jeśli ukrywamy bardzo dużo nawet przed autentycznym przyjacielem, to jak maleńki jest nasz salonik! Mieści się w nim pewnie tylko nieduży stoliczek kawowy i jedno krzesełko. Stać nas chyba na więcej! Chodzi o mądre zaryzykowanie zaufania. Wybierz parę osób, wobec których możesz wynieść nieco rzeczy z Piwnicy. Współmałżonek, wypróbowany Przyjaciel, ukochana siostra czy brat – mogą być często takimi osobami. 

Drugi kierunek jest pracą do wewnątrz: stawaniem się bardziej otwartym na samego siebie. Trening uważności może być świetnym narzędziem do tego. Kierowanie swojej uwagi na odczucia swojego ciała i na przepływające przez nie: emocje, ból, przyjemność, dyskomfort lub odczucia zmysłowe – to jeden z kluczy do Salonu. Wiele możemy się dowiedzieć o sobie, kiedy aktywnie zaczynamy się obserwować. Jak oddycham? Płytko czy głęboko? Gdzie moje ciało jest zmęczone i spięte? Jak wygląda w tej chwili krajobraz mojego umysłu. Otwieranie się na te wewnętrzne doświadczenia, z czasem otwiera nas też na radość obserwowania życia dokoła nas… Możemy zacząć bardziej być. 

Kręte schody do Piwnicy

Wszelkie walory Salonu nie zmieniają jednak prawdy o tym, że żaden dobry dom nie składa się wyłącznie z salonów. Taki dom nazwalibyśmy Domem Ekshibicjonisty i nie chcemy iść tą drogą. Zacznijmy od tego, że ukryty przed innymi obszar jest czasami nie tyle Piwnicą, co raczej Sypialnią. Mam na myśli przestrzeń intymności i dyskrecji w nas. Albo po prostu nasze całkowicie zdrowe i potrzebne prawo do prywatności. Miło jest mieć w domu własny pokój czy gabinet. Nie jest miło, kiedy każdy może tam wejść z ulicy i przeglądać nasze szuflady i szafę. Po peanach na rzecz Salonu, przeczytajmy dla równowagi, co mówi o tym słynny egzystencjalista:

Nie potrzebujemy odsłaniać się przed innymi ludźmi, za wyjątkiem tych, których kochamy.
Albert Camus
(1963)

Zatem nie jest problemem to, że mamy Piwnicę, problemem jest to, kiedy rozbudowujemy ją kosztem innych pomieszczeń. Za duża otwartość to problem, ale za mała może być jeszcze większym. Pomyślmy o początkach różnych relacji, jak zaczynały się nasze przyjaźnie, albo droga do małżeństwa. To było jak ciągła przeprowadzka: przenoszenie rzeczy do Salonu. Skończyłem dziennikarstwo – pyk, w salonie! Grywam sobie na ukulele – już na półeczce. Tak i tak wyglądają moje relacje rodzinne – uff, duży, ciężki mebel do przeniesienia, można się przy tej robocie skaleczyć, ale trzeba przenieść, jeśli chcemy żyć naprawdę blisko siebie. 

I jeszcze druga strona: jeśli w relacjach z innymi ludźmi zostawisz Salon pusty i prawie nic tam nie wniesiesz, poza podaniem swojego imienia, to Twoi goście będą zmuszeni użyć swojej wyobraźni. Zaczną się domyślać, co takiego jeszcze jest w tym Domu i nie zawsze te domysły będą działały dla Ciebie dobrze w różnych relacjach. 

Cała sztuka polega więc na tym, aby nasza otwartość była adekwatna. Mamy bardzo dużą (nie całkowitą, ale wciąż bardzo dużą) kontrolę nad proporcjami Salonu i Piwnicy. Właściwie, to my wyznaczamy granice. Możemy stać się niepotrzebnie i naiwnie otwarci, zapraszając każdego Złodzieja do środka. Możemy stać się chorobliwie podejrzliwi i zabezpieczeni, prowadząc jednak samotne i wyblakłe życie. Możemy uczyć się mądrości, aby w różnych sytuacjach i różnych relacjach, wybierać to, co zdrowe i właściwe. 

To jednak nie jest wciąż cały dom…

Czy podoba Ci się moja łazienka?

Tajemnicą poliszynela jest to, że są takie rzeczy w nas, które dla nas są niewidoczne, a inni – mają to, jak na dłoni. Nikt nie może zobaczyć własnej twarzy, co najwyżej jej odbicie. A najprawdziwszym lustrem są dla nas, po prostu, inni ludzie. Jeśli nie otworzymy się na ich pomoc: pozostaniemy ślepi… (Co prawda zawsze będziemy w jakimś aspekcie ślepi i należałoby się z tym też pokornie pogodzić, skala jednak naszej ślepoty ma ogromne znaczenie!). Lustrem, jakie podają nam inni, jest ich informacja zwrotna. Począwszy od: Masz na zębach ogromny kawałek szpinaka, po: Zachowałeś się w tej sytuacji grubiańsko

Nazwałem ten obszar Łazienką w naszym domu, ze względu na to, że tak bardzo potrzebujemy w niej lustra (ktoś widział kiedyś łazienkę bez luster?) i dlatego, że inni, którzy wchodzą do niej po raz pierwszy, zwrócą uwagę na wiele szczegółów, które nam umykają z radaru. To rzecz jasna, też będzie metaforyczny smrodek, kiedy wychodzą na jaw nasze cienie i słabości. Ale również mogą to być naprawdę fajne rzeczy w tej łazience, których nie doceniamy (często inni ludzie lubią nas lub cenią za cechy, które my sami uważamy za mało interesujące). 

Posiadanie łazienki ma poważne implikacje, o których poniżej ponownie Joseph Luft:

To, że mam ślepe punkty, czyni mnie odsłoniętym (vulnerable) wobec innych ludzi.
Joseph Luft
Of Human Interaction

Luft mówi nam: chcemy czy nie, jesteśmy zależni od wzroku innych, nie możemy się całkiem ukryć. Tylko ich spojrzenie, może nam pomóc samemu zobaczyć coś więcej, a jednocześnie ich również spojrzenie może nas zaatakować i obnażyć. Takie niechciane przez nas odsłonięcie nazywamy ekspozycją, a Luft nie waha się nazwać jej psychologicznym gwłatem. To moment, kiedy ktoś stawia Ci przed oczy Twoją wadę albo błąd, ale robi to bez delikatności, a może nawet bez potrzeby. Przecież jeśli dotąd byliśmy na coś ślepi, to mieliśmy do tego dobre powody (jak każdy). Prawda, kiedy przychodzi do nas zbyt szybko, może być jak nagłe wyciągnięcie z piwnicy do światła. Można od tego oślepnąć. 

Zmniejszanie obszaru ślepego jest jednak generalnie w naszym interesie i mamy nad tym procesem pewną kontrolę. Możemy przyjść do naszego Przyjaciela, zaprowadzić go do naszej Łazienki i zapytać go: Co widzisz? Jak podoba Cię (albo nie) moja Łazienka?

Instalacje, które dają życie

Kiedy myślę o ostatniej przestrzeni w nakreślonym w tym tekście Domu, to mam ochotę się szeroko uśmiechnąć. Może nawet szerzej niż w Salonie. To obszar nieświadomego: na ten moment ukrytego i przed mną samym i przed innymi. Dlaczego więc ten uśmiech? Wybrałem tutaj metaforę różnorakich instalacji, które są tak niezwykle ważne dla całego budynku. Dają ciepło. Zapewniją wodę. Odprowadzają nieczystości. Są w nich źródła naszej energii. Ich odcięcie, to jak pozbawienie się elektryczności. Dom stanie się zimny, ciemny, nie do życia. Nawet z Salonu wszyscy pouciekają. Czerpanie z nieświadomego, to niewyczerpane źródło w nas. Luft pisze o tym ostatnim kwadracie tak:

Paradoks polega na tym, że wiemy więcej niż jesteśmy świadomi, że wiemy.
Joseph Luft
Of Human Interaction

Oczywiście, ten irracjonalny obszar również może przerażać – w nocy coś może skrobać pod podłogą, jakby schowany tam potwór. I pewnie niejeden Potwór tam rzeczywiście siedzi, o czym przekona nas pierwszy spotkany na ulicy psychoanalityk. Może tam być gniew, o który byśmy się nie podejrzewali, albo zarzewie tak głębokiego smutku, że czyha on tylko, by wylać się w nas jako depresja. Jednak tam również ukryte są prawdziwe skarby. Talenty, marzenia, pasja do tworzenia i do budowania relacji, źródła wszelkich emocji i wzruszeń, scenografie naszych snów i koszmarów, potencjał naszej osobowości i nierozwinięte jeszcze zdolności. Tak, można śmiało powiedzieć, że nasze własne Instalacje nas przerastają, możemy założyć, że są znacznie większe niż cały nasz Dom, który znamy. 

Post Scriptum

Tekst ten o metaforze Domu, rozrósł się już do tak nieprzyzwoitych rozmiarów (patodeweloperka), że zamiast podsumowania, wymienię tylko kilka ogólnych praw, które rządzą całym oknem Johariego. Wnioski i refleksje pozostawiam Wam, oby ta teoria nie pozostała wyłącznie intelektualną igraszką, ale weszła w jakiś owocny sposób w nasze życie. 🙂

Wybrane zasady rządzące oknem Johariego:

Notka bibliograficzna:
Hej, hej! Zobacz także:

Jeśli chcesz mnie wesprzeć, postaw mi kawę.
Doda mi sił, kiedy znów usiądę do pisania:)